Click in the field, then press CTRL+C to copy the HTML code
Publiczno?? do poetów
Wiecznie ?piewacie na t? sam? nut?!
?piewacie rozpacz dzik? i bezbrze?n?,
Serca przedwczesn? gorycz? zatrute
I melancholie mglist? a lubie?n?,
Senne mi?o?cie szpilkami przek?ute,
Rany zadane jedn? r?czk? ?nie?n?,
I omijacie skrz?tnie ka?d? rado?? -
Stroj?c si? w duchów ksi??ycow? blado??.
Po tysi?c razy te same westchnienia
?lecie do oczu niebieskich lub czarnych,
Do drobnej nó?ki, kr?g?ego ramienia
I ró?nych kszta?tów mniej lub wi?cej zdarnych
I umieracie jak Tantal z pragnienia,
Pe?ni po?wi?ce? i bohaterstw marnych,
A cho? si? który czasem w rymie potknie,
To jednak lubej r?k? sw? nie dotknie.
Zawsze ach ona! z t? twarzyczk? cudn?
Serca wam bierze na straszne tortury;
Spojrzy si?... prze?y? jej spojrzenie trudno!
Odwróci oczy... ?wiat si? kryje w chmury,
Wszystko stracone, ona jest ob?udn? -
Doko?a ciemno?? i smutek ponury!
I nie zostaje nic... o srogi losie!
Jak gin?? w m?kach na sonetów stosie.
Wiecznie te same kl?ski bezprzyk?adne
I te pi?kno?ci boskie, nadzwyczajne,
Te bujne w?osy, te ruchy uk?adne,
Ró?ane usta, s?odkie, ?yciodajne,
Te oczy pe?ne mi?o?ci a zdradne,
Które wyczerpa? brylantowy Heine,
Te brwi, te rz?sy, te per?owe z?bki,
Te kwiaty w w?osach i szat bia?e r?bki.
I pe?no wsz?dzie s?ów pieszczonych szmeru,
Co p?yn? jako ?piewne wodospady,
I pe?no woni zbyt s?odkiej eteru,
Pe?no lamentów, zniszczenia, zag?ady,
Zmarnowanego ?ycia i papieru,
I pot?pie?ców po?miertnej biesiady...
Co wszystko snuje si? z jednego w?tka,
Z kapry?nej pozy ?adnego dziewcz?tka.
Dosy? ju? mamy tych rozkoszy dreszczów
I tych u?miechów niby ironicznych,
Bladych ksi??yców, mg?y i krwawych deszczów,
Niezrozumia?ych pot?g demonicznych;
Dosy? ju? mamy tych ?ab?dzich wieszczów,
Którzy konaj? w bólach ustawicznych,
I tych ubóstwie?, rozaniele?, szata?stw,
I tym podobnych rymowych szarlata?stw!
Co nam do tego, ?e wam bohaterki
Przysi?gn? mi?o??, a potem was zdradz??
Zapewne s? to do?? znaczne usterki,
Lecz warto? za to ?wiat malowa? sadz??
I wulkaniczne puszcza? fajerwerki,
Co si? nikomu na nic nie przydadz??
Warn si? to pi?kne zdaje w waszym rymie,
A my si? za to musi m krztusi? w dymie.
Mi?o?? jest pi?kn? bez w?tpienia rzecz?
I ma w poezji stare jak ?wiat prawa -
Lecz trzeba, ?eby mia?a twarz cz?owiecz?,
?eby tryska?a ?yciem jej postawa:
?mieszn? si? staje, gdy j? okalecz?
I kiedy wyjdzie wyblad?a i krwawa.
Co by ach! na to Afrodyt? rzek?a,
Gdyby widzia?a was i wasze piek?a!
Nie zrozumia?aby zapewne wcale,
?e przemawiacie mi?o?ci j?zykiem,
Widz?c was w jakim? Orestowym szale,
Z spojrzeniem b??dnem, pochmurnem i dzikiem,
Na samobójców chwiej?cych si? skale,
Ur?gaj?cych niebu wykrzyknikiem...
Pewnie by pier? sw? zas?oni?a tward?
I porzuci?a was z gniewem i wzgard?.
Wprawdzie dzi? ona, ta naga, ta grecka!
Z?ej ju? opinii na ?wiecie u?ywa -
Sentymcntalno?? gór? dzi? niemiecka,
Co si? w mg?ach k?pie i we mg?ach rozp?ywa;
I ca?a m?odzie? porz?dna, kupiecka,
Przed jej pos?giem oczy swe zakrywa
I marzy wsparta na ?okciu w sklepiku -
O idealnym bardzo kaftaniku.
Wiemy, ?e trzeba kszta?ty pos?gowe
Wy pe?ni? wy?szy m tchnieniem idea?u,
Na nagi marmur rzuci? ?wiat?o nowe,
Moc czarodziejsk? da? pi?knemu cia?u;
Wierzymy tak?e w zachwyty duchowe,
Ale nie chcemy wiecznego rozdzia?u
Pomi?dzy duchem nieschwyconym w locie -
A biednym cia?em, co si? tarza w b?ocie.
Chcemy tej zgody, harmonii i ciszy,
Która pi?kno?ci pierwszym jest warunkiem,
Chcemy tych d?wi?ków, które ka?dy s?yszy
Na swoich ustach dr??cych poca?unkiem,
Ale nie wrzasku szalonych derwiszy,
Co upojeni narkotycznym trunkiem,
Kr?c? si? w kó?ko bez tchu i pami?ci
I my?l?, ?e to ?wiat si? ca?y kr?ci.
Chcemy tych natchnie?, co by w ?ycia zdroju
Ukazywa?y now? pi?kn? stron?,
Które by naprzód bieg?y w ka?dym boju
Pokrzepia? serca s?abe lub zm?czone,
Co by rze?bi?y w klasycznym spokoju
Dumne postacie, wawrzynem wie?czone,
I podnosi?y wszystkie ludzkie cele,
Zdrowe pragnienia budz?c w zdrowym ciele.
Lecz wy, ksi??yca kochankowie smutni,
Nie macie na to w piersiach dosy? si?y!
Ka?dy z was wsparty na z?ocistej lutni,
Wpó?pochylony do ciemnej mogi?y,
S?ucha z przestrachem dzikiej wichrów k?ótni,
Nuc?c o widmach, co mu si? przy?ni?y,
A ?e ma g?osik ?agodny i cienki,
Lubi? go s?ucha? m?odziutkie panienki.
Przez to zyskuje do wielko?ci prawo
I na mi?ostkach, jako wieszcz, wyrasta,
Spogl?da ?zawo i ?mieje si? krwawo,
Bo ju? go chytra zdradzi?a niewiasta.
Pogardza ?wiatem, nauk?, zabaw?,
Tylko si? gorzko u?miecha i basta -
I poemata pisze ironiczne,
Bardzo piekielne, cho? niegramatyczne.
Ironia wprawdzie ma swój wdzi?k oddzielny
I mo?e zasi??? na Parnasu szczycie;
Du?o jest prawdy w ?mia?o?ci bezczelnej,
Du?o pi?kno?ci w jej bolesnym zgrzycie,
Gdy si? na przedmiot targa nie?miertelny,
Widz?c, ?e wcieli? nic zdo?a go w ?ycie,
Lub gdy odkrywa serc ludzkich sprzeczno?ci
I ?miechem godzi dwie ostateczno?ci.
Ale ironia, o panowie mili!
To nie gra w pi?k? przyjemna i ?atwa,
Któr? by mog?a zawsze, w ka?dej chwili,
Bawi? si? z szko?y wychodz?ca dziatwa;
Ten jeszcze Heinem nie jest, kto si? sili
?mia? si? i p?aka?, i w rymie pogmatwa
Du?o utartych wyra?e? cynizmu,
Z romantycznego wzi?tych katechizmu.
Dlatego radzim wam, wieszczowie nasi,
Niech wasze Muzy w locie swym odpoczn?;
Niech si? z was ?aden nie dr?czy, nie kwasi
Ani te? skacze w otch?a? zw?tpie? mroczn?
Dla tej niewdzi?cznej Maryni lub Kasi,
Niechaj nie p?dzi w przestrze? nadob?oczn?
Roztr?ca? gwiazdy... bo nam tchu nie staje
Zd??a? za wami w tak dalekie kraje.
Chciejcie by? skromni, zrozumiali, pro?ci,
Panujcie my?l? nad s?uchaczów gminem
I bud?cie w sercach pragnienie pi?kno?ci;
Niechaj pie?? wasza b?dzie dobrym winem,
Co by nas mog?o zagrzewa? w staro?ci,
Lecz nie szukajcie k?ótni z Apollinem,
I gdy was rada nie powstrzyma nasza -
Wspomnijcie sobie losy Marsyasza!
poem by
Adam Asnyk
from
Publiczno?? i poeci
solid border
dashed border
dotted border
double border
groove border
ridge border
inset border
outset border
no border
blue
green
red
purple
cyan
gold
silver
black