Click in the field, then press CTRL+C to copy the HTML code
Poeci do publiczno?ci
Z pokor? nasze pochylamy g?owy
Przed twoim s?dem, o publiko gniewna!
Bo chocia? wyrok bezwzgl?dnie surowy,
Jednak jest s?usznym w gruncie, to rzecz pewna;
I przyzna? musim, ?e nasz chór harfowy
I nasza nuta szpitalno-cerkiewna
Z ca?ym przyborem schorza?ej fantazji
Jest dzi? najgorszym rodzajem inwazji.
Po zgas?ych wieszczach w r?ce s?abe, dr??ce,
Wzi?li?my lutnie, w których pie?? czarowna
Spoczywa w tonów ubrana tysi?ce,
Bole?ci? ca?ych pokole? wymowna.
Smutno nam s?ysze? te echa mdlej?ce,
Smutno nam wiedzie?, ?e ta moc cudowna,
Potrz?saj?ca niegdy? ludzi t?umem
Niezrozumia?ym sta?a si? dzi? szumem.
Straszno nam strun tych dotyka? natchnionych,
Co si? pr??y?y jako serca ?ywe,
Co mia?y si?? rozbudza? u?pionych
I smaga? biczem umys?y leniwe;
Straszno nam stan?? wobec tych zniknionych,
Rozrzucaj?cych pi?kno?ci prawdziwe,
I pie?? podnosi? w?ród gawiedzi syków,
Pie?? przygn?bionych wstydem niewolników.
Znamy sw? niemoc, w??a, co nas d?awi
I opasuje w swe skr?ty potworne;
Znamy ten ob??d, co nas z wolna trawi
I z piersi d?wi?ki dobywa niesforne;
Wiemy, ?e ?mieszni jeste?my, cho? ?zawi,
I tak bezkszta?tni, jako mg?y wieczorne,
Ale uznaj?c wszystkie nasze winy,
Chcemy wam z?ego ods?oni? przyczyny.
Jeste?my dzie?mi wieku bez mi?o?ci,
Wieku bez marze?, z?udze? i zachwytu,
Oboj?tnego na widok pi?kno?ci,
A wi?dn?cego z nudy i przesytu,
Wieku, co wczesnej doczeka? staro?ci,
Sam podkopawszy prawa swego bytu,
Wieku, co si?y strwoni? i nadu?y?,
Nic nie postawi?, chocia? wszystko zburzy?.
Wzro?li?my tak?e w?ród dziwnego ?wiata,
Co si? zapa?u i uniesie? wstydzi,
Co ka?dym wznios?ym uczuciem pomiata,
I wsz?dzie szuka ?mieszno?ci i szydzi;
Bawi go jeszcze arleki?ska szata,
Lecz ani kocha, ani nienawidzi!...
I to jest nasze najwi?ksze przekle?stwo:
Otaczaj?ce nas dzi? spo?ecze?stwo!
Jego bezduszna, ch?odna atmosfera
Ju? od kolebki dusz? nam otacza,
Dziewicz? barw? szyderstwem z niej ?ciera,
?adnej ?wi?to?ci marze? nie przebacza;
Nic wi?c dziwnego, ?e ogie? zamiera,
?e si? fantazja krzywi i wypacza,
Bo tam, gdzie w sercach bezmy?lno?? i bierno??,
Krzewi? si? mo?e jedna tylko mierno??.
Ka?da epoka, co ze swego ?ona
Wyda?a pie?ni pot??nej olbrzyma,
Nosi?a wy?szej idei znamiona,
Pewien wzór pi?kna maj?c przed oczyma,
I sama by?a mi?o?ci? natchniona,
Dr??ca jak lutnia, któr? ?piewak trzyma,
I on dlatego wielkim by? nie przesta?,
?e mia? s?uchaczów serca za piedesta?.
On zbiera? tylko marzenia t?czowe,
Które duch ludu z piersi swej wysnuwa?,
Tylko im polot dawa? i wymow?,
Ujmowa? w kszta?ty i w przysz?o?? posuwa?;
Wi?c kiedy stworzy? pot??n? budow?,
Ka?dy jej wielko?? i prawd? odczuwa?,
Bo znalaz? wszystko tam ubrane w cia?o,
Co w jego piersi niewyra?ne tla?o.
Potrzeba by?o m?odzie?czego wieku,
Pe?nego ognia, wra?e? i prostoty,
Wykarmionego na cudownym mleku,
Zbrojnego w wszystkie bohaterskie cnoty;
Potrzeba by?o, a?eby w cz?owieku
Wykwit?a si?a nadziemskiej istoty,
Co dumnym czynem w niebiosa si? wdziera,
A?eby wyda? ?lepego Homera!
Potrzeba by?o dla niego tych czasów,
W których lud ca?y w pie?ni rozkochany
S?ucha? jej chciwie w?ród laurowych lasów
I uzupe?nia? w?tek pods?uchany.
I kiedy z d?ugich pokole? zapasów
Snu? si? poemat wielki, niezrównany.
I gdy bohater i twórca rapsodu
Zarówno byli chlub? dla narodu!...
I zawsze w wieków minionym pochodzie
Z duchem spo?ecze?stw szli ?piewacy w parze;
Co zakwita?o w ludzko?ci ogrodzie,
To pie?? na swoje przenios?a o?tarze.
Grek ho?duj?cy jasnych bóstw urodzie
Znalaz? swój liryzm pieszczony w Pindarze,
A ile ognia tla?o w jego ?onie,
Tyle rozkosznych brzmie? w Anakreonie.
Tak samo znowu, gdy po nocy d?ugiej
?wiat si? odm?odzi? wiar? i krwi? now?,
Gdy barbarzy?skiej ciosami maczugi
Zgruchota? ca?? przesz?o?? pos?gow?,
Kiedy cudownie od?y? po raz drugi,
Z ca?? fantazj? ?wie??, siln?, zdrow?,
Zaraz za?wieci? podwójnym brylantem,
Wdzi?cznym Petrark? i surowym Dantem.
Szekspir, gdy stan?? na dramatu szczycie,
Mia? pod nogami wielk? ludzi wrzaw?,
Wybuchaj?ce nami?tno?ci? ?ycie,
Wielkie gonitwy o mi?o?? i s?aw?.
A Goethe zasta? my?l ludzk? w rozkwicie,
Po z?ote runo wolno?ci wypraw?,
??dz? ziszczenia idea?ów szczytnych
I uwielbienie wzorów staro?ytnych.
Lecz dzi? gdzie znale?? jaki sztandar wielki,
Który by porwa? ma?oduszne zgraje?
Wszechw?adnej niegdy? cudów rodzicielki:
M?odzie?czej wiary - ?wiat ju? nie wyznaje;
Nikt si? nie zwraca do tej karmicielki,
Co sercom ludzkim wieczn? m?odo?? daje,
I nie zosta?o nic z anielskich wizji,
Prócz niedowiarstwa albo hipokryzji.
Pi?trz? si? jeszcze gotyckie ?wi?tynie
I wie?ycami pn? si? mi?dzy chmury,
I dym kadzide? jeszcze w niebo p?ynie,
I lud si? modli zimny i ponury;
Lecz nad tym j?kiem, co bez echa ginie,
Nie ulatuje anio? srebrnopióry
I w chore serca pociechy nie leje,
I ch?ód ?miertelny z ciemnej nawy wieje...
Zabrak?o wiary, zabrak?o p?omienia,
Który o?ywia? niegdy? m??ów dawnych,
Zabrak?o cudów, zbrak?o pokolenia,
Co cud mie?ci?o w piersiach w stal oprawnych;
Dzisiaj cho? widzi m smutne po?wi?cenia,
Cho? widzi m ludzi krwi? sw? marnotrawnych,
Przecie? to wszystko tak marnie opada
Jak kwiat, któremu wn?trze robak zjada.
Mi?o?? ojczyzny?... Ta dzi? pustym d?wi?kiem,
Co nie brzmi wcale albo brzmi szale?stwem;
Nasi m??owie ?pi?c na ?o?u mi?kkiem,
Bij? w dzwon trwogi przed niebezpiecze?stwem,
Gdy kto ten wyraz powie z cichym j?kiem,
I obrzucaj? swój naród przekle?stwem
Za to, ?e ?mia? si? targn?? na kajdany
I drgn?? na chwil? w?asn? krwi? oblany.
Mi?o?? ojczyzny! To przedmiot zu?yty
I pogrzebany z poleg?ym rycerstwem,
Starannie w trumnie gwo?dziami przybity
I przytrza?ni?ty ple?ni? i szyderstwem,
A nad nim kl?czy posta? jezuity,
Co umar?ego gorszy si? kacerstwcm
I lud poucza, ?e modna pobo?no?? -
T? ziemsk? mi?o?? uwa?a za zdro?no??.
Mi?o?? ojczyzny!... Staro?wieckie tema
I rdz? grobowca zgryzione ze szcz?tem,
Zewsz?d mu krzycz? wielkie anatema,
Pokryte s?odkim ?wi?toszków lamentem;
Wi?c ?eby wznawia? rzeczy, których nie ma,
Trza by? pó?g?ówkiem albo te? studentem
I z Don Kiszotem b??dzi? po manowcach,
By kruszy? kopie na sp?oszonych owcach.
A dzi? podobna marze? wybuja?o??
Jest w naszym ?wiecie wielce karygodn?,
Nasze powagi widz? w tym zuchwa?o??,
Która by? mo?e w straszne skutki p?odn?;
Przyznaj? wtedy pie?ni doskona?o??,
Gdy jest jak oni bezbarwn? i ch?odn?,
I tak strzy?on?, jakby ogród w?oski,
Maj?c uci?te i my?li, i g?oski.
Wi?c nie dziw, ?e nikt r?k? sw? nie si?ga
Po ten skarb w lutni ukryty ojczystej;
Dla martwych widzów - martwa to pot?ga,
I mo?e kruszy? tylko pier? lutnisty,
I sta? zamkni?t?, jak ta czarów ksi?ga,
Przez d?ugie wieki w ciszy uroczystej,
Póki epoka nie nadejdzie nowa,
Godna odczyta? jej cudowne s?owa.
Có? wi?cej znale???... S?awa?... tej nie mamy,
Wszyscy mniej wi?cej jeste?my nies?awni
I nosim znaczne na honorze plamy;
Pod ka?dym wzgl?dem zawsze niepoprawni,
O czyst? wielko?? zwykle ma?o dbamy
I wtenczas w?a?nie jeste?my zabawni,
Gdy si? stroimy w kawa?ek ?achmanu,
Co si? nazywa dzi? rozumem stanu.
Ten rozum stanu -wynalazek z?oty!
Lepszy ni? jaki p?aszcz nieprzemakalny;
Pod nim bezpiecznie mo?na szydzi? z cnoty
I podkopywa? przes?d idealny,
Mo?na ojczy?nie ró?ne czyni? psoty
I ?uk w nagrod? dosta? tryumfalny,
Bo on zas?oni? zdo?a ka?d? sprzeczno??,
Wszelki egoizm, wszelk? niedorzeczno??.
Istny talizman, który dobre wró?ki
Roznosz? same jako p?ód krajowy
I polskiej szlachcie k?ad? pod poduszki,
A ta si? naraz budz?c z bólem g?owy,
Na suchych wierzbach umie szczepi? gruszki
I cycero?skiej nabiera wymowy.
Tak wi?c bez pracy, nauk i zachodu
Kraj si? zape?nia gwiazdami narodu.
Przedmiot gotowy dla wieszczów przysz?o?ci,
B?dzie go mo?na w g?adkie rymy w?o?y?
I parafialne pozbiera? wielko?ci,
I epopej? narodow? stworzy?,
Co pozostanie Iliad? ?mieszno?ci;
Lecz my nie pragniem owej chwili do?y?
I wolim raczej na swych lutniach drzyma?,
Ni? pró?ny p?cherz powietrzem nadyma?.
Có? wi?c zostaje?... Pie?ni erotyczne?
Ale i dla tych braknie w ?wiecie wzorów,
Pogas?y w piersiach ognie romantyczne,
Pe?ne ?wietno?ci i pi?knych kolorów,
A mi?o?? cierpi suchoty chroniczne
I potrzebuje pomocy doktorów,
Co podtrzymuj? jej zbyt w?t?e ?ycie
Przez ró?nych ?rodków drastycznych u?ycie.
Nasze anio?y i nasze kobiety
S? w sentymenta ubrane po kostki,
Lubi? poezj? zajada? na wety
I lubi? tak?e bawi? si? w mi?ostki.
Któ? by wyliczy? ich wszystkie zalety?
Jednej im tylko brak jeszcze drobnostki -
Prawdy w uczuciu... Lecz to rzecz zbyteczna,
Niemodna dzisiaj - nawet niebezpieczna...
Tym, czym s? teraz, nie wzniec? tej walki,
Co si? toczy?a ko?o murów Troi;
?adna nie zginie z r?k swojej rywalki,
?adna si? losówJulietty nie boi,
Bo ka?da z wdzi?kiem norymberskiej lalki
W balowej sukni na wystawie stoi
I z pochylon?, rozmarzon? g?ówk? -
Czeka na kupca, co p?aci gotówk?.
A Romeowie nasi nowocze?ni -
S? jak z ?urnalu wyci?te figurki;
Tacy bezduszni, tacy bezciele?ni,
?e z nich zaledwie zosta?y tu?urki,
Które do taktu salonowej pie?ni
Skacz? kadryle, walce i mazurki,
Wzdychaj?c przy tym od czasu do czasu
Do diamentów, gazy i at?asu.
Krew tam nie kipi purpurowym warem
I nie upi?ksza cia? swoim szkar?atem,
Zmys?y nami?tnym nie owiane czarem
Nie zakwitaj? egzaltacji kwiatem;
A to, co wschodzi, jest tak zwi?d?em, starem,
Tak arieki?skiem i tak kar?owatem,
?e mo?e s?u?y? na pastw? dewotkom,
Co si? pobo?nym po?wi?caj? plotkom.
Ale dla pie?ni nie ma tam oparcia:
Tyle tam ziarna, co w pustym orzechu.
Te straszne dzisiaj czu?ych serc rozdarcia
Na drugi tydzie? goj? si? w po?piechu;
Do tragicznego zanim przyjdzie starcia,
Ca?a tragedia ko?czy si? na ?miechu,
Sk?d i poezja nasza nosi znami?,
?e jest szydercz?, gdy uczu? nie k?amie.
Trudno wymaga?, by na takiej roli
Wytrys?a natchnie? prawdziwych obfito??;
Trudno geniuszu ??da? aureoli
Tu, gdzie si? tuczy sama pospolito??,
I trudno mi?o?? ?piewa? w?ród swawoli,
Co budzi tylko wzgard? albo lito??.
Trudno, ach! ??da? dzi? Anakreona,
Kiedy ?wiat ca?y na bezkrwisto?? kona...
Potrzeba ?mia? si? wi?c na równi z wami
I razem z wami nad przepa?ci? pl?sa?;
Potrzeba kry? si? ze swoimi ?zami
I z w?asnych uczu? g?o?no si? natrz?sa?,
Karmi? si? co dzie? skandalem, plotkami,
Ró?owa? twarze i przechodniów k?sa?,
Wszystko szlachetne zdepta?, sponiewiera?,
Potrzeba ?mia? si?... ?mia? si? i umiera?...
Je?li nas teraz pot?pi? pragniecie,
Za nasze niemoc, nasze niedo??stwo,
Za rozrzucone poetyczne ?miecie,
Za skoszlawione pie?ni czarnoksi?stwo,
Godzim si? na to... Pot?pcie, gdy chcecie;
Przy was jest s?uszno??, przy was jest zwyci?stwo
Lecz t? rozwa?cie smutn? okoliczno??:
Tacy poeci, jaka jest publiczno??!
poem by
Adam Asnyk
from
Publiczno?? i poeci
solid border
dashed border
dotted border
double border
groove border
ridge border
inset border
outset border
no border
blue
green
red
purple
cyan
gold
silver
black