Click in the field, then press CTRL+C to copy the HTML code
Helenie Modrzejewskiej
Ponad tym wszystkim, co pocz?tek bierze
W ci??kiej i dusznej ?ycia atmosferze,
Ponad tym wszystkim, co si? ?mi i wichrzy
W prochu tej ziemi, jak owad najlichszy,
Ponad tym wszystkim, co z niesforn? wrzaw?
Goni za chlebem, mi?o?ci? lub s?aw?,
I ?wiec?c chwil?, znowu w mroku ginie,
W ?ez, krwi i b?ota dziwnej mieszaninie,
Ponad tym wszystkim - jest ja?niejsza sfera,
B?d?ca ziemskiej t?czowym odbiciem.
Ta zmienne kszta?ty w wieczny blask ubiera
I jak pos?gi stawia ponad ?yciem,
I ka?d? mi?o??, co si? w proch rozwia?a,
Uwiecznia w krasie dziewiczego cia?a,
I ka?d? s?aw? podejmuje z zgliszcza,
I ze rdzy ziemskiej ogniem j? oczyszcza.
Ta sfera jasna, sfera idea?u,
W któr? ?wiat ?ywych wsi?ka wci?? poma?u
I gdzie przenosi swoje ?zy i n?dz?
Na rajskich marze? nie?mierteln? prz?dz?,
Ta sfera sztuki, jak j? t?um nazywa,
Wieczy?cie pi?kna, wieczy?cie prawdziwa,
Ma swoje s?ugi, którym jest zlecone
Ukrytych cudów odchyla? zas?on?.
Ma swoje s?ugi wierne niewolniczo,
Co wdzi?cznym marom, zrodzony m w b??kicie,
W?asnego ducha na chwil? u?ycz?
I mglistym kszta?tom w?asne dadz? ?ycie,
I ca?? swoje roztrwoni? istot?
Na ich nadziemsk? walk? i t?sknot?,
I trwaj?, b?yszcz? i lec?... dopóki
Nie strawi ducha boski p?omie? sztuki!
Biedne ofiary! Im nie wolno w locie
Opu?ci? skrzyde? w jakiej cichej grocie
Ani ugasi? ognia, co je pali,
Jako jaskó?kom gdzie na modrej fali;
Im w idea?u jarzmie, bez wytchnienia,
Wszystkie ?zy, skargi, krzywdy i cierpienia
Potrzeba zbiera?, ka?d? ludzk? ran?
Przejmuj?c na swe serce sko?atane;
Trzeba im chodzi? w królewskiej purpurze,
W koronie z szychu i nie gi?? si? pod ni?,
Odczu? w swych piersiach wszystkie ziemskie burze,
I dysze? dum?, nienawi?ci?, zbrodni?,
Umar?ych plemion ?ywym by? wyrazem,
Kocha?, ?y?, walczy?, gin?? z nimi razem...
I wszystkie pi?kne widma, co si? roj?,
Aby o?y?y, krwi? napoi? swoj?.
Biedne ofiary! T?um, co patrzy na nie,
Widzi u?ud? tylko i udanie -
I gdy si? ogniem t?czowym zachwyca,
Nie pyta, czym go niewolnik podsyca.
Nie pyta, czemu mie?ci pos?g Nioby
Tyle kamiennej grozy i ?a?oby,
Czemu pie??, co si? w powietrzu roztr?ca,
Jest tyle ?piewna, sp?akana i dr??ca.
Czemu ta posta? jasna, czysta, bia?a,
Spoczywaj?ca dot?d w zapomnieniu,
Nagle przed okiem widza zmartwychwsta?a
I w czarodziejskim zakwit?a promieniu?
Sk?d p?ynie fala tych uczu? obfita,
Co go rwie z sob?? O to t?um nie pyta...
Pewny, ?e wzrusze? tajemniczych t?cza
Bengalskim ogniom pocz?tek zawdzi?cza.
Nikt nie przeczuwa owej wielkiej rany,
Sk?d krwi up?ywa strumie? nieprzebrany,
Ani tej walki, co trwa ?yciem ca?em
Z nieuchwyconym nigdy idea?em -
Ani te? nie ma wspó?czuj?cych ?wiadków
Dla tych pora?ek, zw?tpie? i upadków,
Gdy niewidzialne wy?szej mocy rami?
S?onecznym go?com skrzyd?a i lot ?amie.
O! tych wewn?trznych kona? ponad ?wiatem
Nie dojrz? nawet oczy najciekawsze -
?ród?o, co by?o w twórcze ?zy bogatem,
Zostanie ciemn? zagadk? na zawsze;
I gdy duch w prochu szermierza powali,
Na ?mier? zadepcze i uleci dalej...
T?um si? nie troszczy o los zapa?nika,
Ale do domu powraca... i syka.
Strwonione ?ycie! komedia sko?czona!
Nad zwyci??onym zapad?a zas?ona -
I g?ucha cisza zaleg?a bezzw?ocznie,
Wprzód zanim w ziemi naprawd? odpocznie;
Serdecznych natchnie? b?yski drogocenne,
Te ulecia?y ponad pr?dy zmienne,
Unosz?c z sob? w kraj przysz?o?ci mglisty
Serce cz?owieka i dusz? artysty.
Wi?c pozostaje tylko mar? b??dn?,
Rozdawszy z siebie wszystko, co najlepsze -
Zebrane laury do wieczora zwi?dn?,
I nikt go piersi? swoj? nie podeprze.
Dopiero wtedy, gdy z n?dzy cz?owieczej
Ch?odna go ziemia na zawsze wyleczy,
Nad grobem miga b??dny ognik s?awy,
Przed którym staje przechodzie? ciekawy.
A jednak, mimo ?e ten ból, ta praca,
W której si? w?asn? istot? zatraca,
Zdaje si? nikn??, atom po atomie,
W wiecznej pi?kno?ci blasku i ogromie,
Jak rosa w s?o?cu... jednak przecie? warto
Chocia? na chwil? da? sw? pier? rozdart?
Tym, którzy ?akn? i t?skni? za niebem,
I g?odnych karmi? idea?u chlebem.
Warto chocia?by raz, na chwil? jedn?,
Po?o?y? palec na dusz ludzkich ranie
I w lepsze ?wiaty zawie?? rzesz? biedn?,
Prawdy i pi?kna da? jej po??danie.
Bo chocia? dzie?o i twórca przeminie,
Rzucone ziarno zejdzie kiedy? w czynie
I w przysz?ych czynów rycerskiej postaci
Zapomnianemu sprawcy si? wyp?aci.
poem by
Adam Asnyk
from
Publiczno?? i poeci
solid border
dashed border
dotted border
double border
groove border
ridge border
inset border
outset border
no border
blue
green
red
purple
cyan
gold
silver
black