Click in the field, then press CTRL+C to copy the HTML code
Powrót do domu
W?ród cichej nocy do wioski, co w dole
Ponad srebrzystym rzucona strumieniem,
Zd??a? podró?ny i wita? westchnieniem
Wysmuk?e, z dala widzialne topole.
Chocia? zm?czony, przyspiesza? wci?? kroku,
Jakby przypuszcza?, ?e mu si? nie stanie,
I ca?? dusz? umie?ci? w swym wzroku
Na pierwsze, d?ugie, ?zawe powitanie.
?wiadomy drogi, przez lasek brzozowy
Zbieg? na dó? ?cie?k? i znikn?? w olszynie,
A? stan?? wkrótce na mostku przy m?ynie,
S?uchaj?c jego z bocianem rozmowy.
Co mu powiedzia? bocian i m?yn stary
Swoim klekotem p?yn?cym po rzeczce?
Jakie obudzi? wspomnienia i mary
Ten g?os dwóch starców w nieustannej sprzeczce?
Nie wiem - lecz silniej poblad?y mu lica
W srebrzystym ?wietle bladego ksi??yca,
I bole?? w niemej utopi? zadumie,
Szukaj?c wspomnie? w ?piewnym rzeczki szumie..
Wiatr mu z bliskiego przynosi? ogrodu
Znajomych kwiatów wo? pami?tn?, mi??...
I zacz?? marzy? jak niegdy? za m?odu,
Jak gdyby w ?yciu nic si? nie zmieni?o -
I ca?a przesz?o?? stan??a tak ?ywa,
Skupiona w jednym t?czowym obrazku -
I pierzch?e z?otej m?odo?ci ogniwa
Nabra?y teraz nieznanego blasku.
Cichego szcz??cia najmniejsze wypadki,
Jasnym p?omieniem ?wiec?ce ognisko,
I te najs?odsze poca?unki matki,
I drugie równie? anielskie zjawisko,
Wszystko to widzia? w dziwnej mgle niebieskiej,
Jak popl?tane cudne arabeski.
Wydar? si? wreszcie tej widze? pon?cie,
Co pieszcz?c serce, krwawi je zarazem,
Zwróci? si? spiesznie na drogi zakr?cie,
A twarz si? znowu powlok?a wyrazem
Owej spokojnej, bezbrze?nej bole?ci,
Co si? niczego ju? w ?wiecie nie l?ka
I ?adnej w sobie nadziei nie mie?ci.
Dalej za m?ynem sta?a Bo?a m?ka,
Na skrzy?owaniu dro?yn pochylona,
I wyci?gn??a czarne swe ramiona
Z b?ogos?awie?stwem ponad ciche pole,
Patrz?c z mi?o?ci? na ludzk? niedol?.
Min?? j? z wolna, pochyliwszy g?owy,
I poszed? prosto na cmentarz wioskowy.
Topole, brzozy i wierzby p?acz?ce
Wie?czy?y miejsce spoczynku doko?a,
Schylaj?c swoje zadumane czo?a,
Jakby piastunki do snu ?piewaj?ce.
Tam pod ich stra?? rozsiad?y si? wzgórza,
Gdzieniegdzie w czarne ubrane krzy?yki;
Gdzieniegdzie polna wczo?ga?a si? ró?a
Lub zielsko bujne, lub te? krzaczek dziki.
W milczeniu st?pa? w?ród mogi? podró?ny,
Boj?c si? przerwa? uroczystej ciszy -
Nadstawia? ucha na ka?dy szmer pró?ny,
Jakby przypuszcza?, ?e jeszcze us?yszy
G?os, co go wo?a? zacznie po imieniu;
Z bij?cym sercem przed siebie spogl?da?,
Jakby na jasnym ksi??yca promieniu
Jaki cie? drogi jeszcze ujrze? ??da?.
Lecz nic nie by?o s?ycha? - prócz tych szmerów,
Co si? by? zdaj? nadziemskich eterów
Falistym dr?eniem i sp?ywaj? w pie?ni,
Gdy je noc ujmie w d?wi?k i uciele?ni;
I nic nie wida? - prócz tej gry znikomej
Dr??cego ?wiat?a i przelotnych cieni,
Która na fali powietrza ruchomej
Niepewne kszta?ty rysuje w przestrzeni,
I z krzy?ów, krzewów i g?azów cmentarza
Coraz to nowe widziad?a wytwarza.
Lecz ujrza? za to w ksi??ycowym blasku
W?ród innych mogi? kamienny grobowiec.
Spojrzawszy - przykl?k? na ziemi? w?drowiec
I z?o?y? g?ow? na wilgotnym piasku,
I przytulony do zimnego g?azu
Le?a? bez ruchu, ?ycia i wyrazu.
?za mu z suchego nie pociek?a oka,
Ani te? j?kiem nie dr?a?a pier? pusta -
Modlitwy nawet nie szepta?y usta -
Bo wszystko bole?? st?umi?a g??boka,
Rzucaj?c sercu, co pad?o zranione,
Nieprzytomno?ci i sza?u zas?on?.
poem by
Adam Asnyk
from
Sen grobów
solid border
dashed border
dotted border
double border
groove border
ridge border
inset border
outset border
no border
blue
green
red
purple
cyan
gold
silver
black