Click in the field, then press CTRL+C to copy the HTML code
Sen grobów I
W pos?pn? nocy zaszed?em krain?,
Po ?niegu, co si? usuwa? pode mn? -
I przez powietrze zmro?one i sine,
Które zawis?o nad przepa?ci? ciemn?,
Rzuca?em trwo?ne spojrzenia w pustkowie,
Bo czu?em trwog? w mej piersi nikczemn?.
W?os mi si? je?y? przymarz?y na g?owie,
Na dusz? dziwna przera?e? zmartwia?o??
Spad?a i skrzyd?a rozpostar?a sowie;
I o?lepia?a mnie ta ?niegu bia?o??,
I ob??ka?y mnie te nocne cienie,
I upaja?a mnie ta skamienia?o??.
I to zamar?ej pustyni milczenie
Zda?o si? ?ama? we mnie ?ycia prawa;
By?em jak ciemno??, rzucony w przestrzenie,
I nie wiedzia?em, czy to sen, czy jawa;
O bycie w?asnym w?tpi?c, znicestwiony,
W bia?ym tumanie jak znikomo?? mg?awa
Nikn?c, lecia?em, tym wirem niesiony,
Bez tchu, pami?ci, w milcz?ce otch?anie,
Spowity w ?nie?nej zamieci os?ony.
Ani to blade poranku ?witanie
Nadesz?o uj?? martwo?ci z?owrogiej,
Co z ch?odnych puchów utka?a pos?anie
Zniknionej ziemi, ani w?ród tej drogi,
Do zatracenia podobnej odm?tów,
Nie rozdar? ciszy ?aden szmer ubogi,
I nawet echa dalekich lamentów
Nie bieg?y ?wiadczy? o istnie? ruinie,
Str?conych z ?ycia powierzchni bez szcz?tów.
W tej niezmierzonej ciemno?ci godzinie
Czasu ju? d?uga przecieka?a wieczno??,
A nieruchome nicestwa pustynie
Nie przysz?a mierzy? codzienna s?oneczno??
Zwyczajnych ?wiatów, i noc niesko?czona
Trwa?a - jak trwania ostatnia konieczno??.
Zrazu my?la?em, ?e mnie ból pokona,
?e mnie wstr?t zd?awi, a przestrach oniemi,
I ?e ta pró?nia niebios pot?piona,
Co bez powietrza zda si? i bez ziemi,
Mnie w nieruchome opasawszy skr?ty,
Z cieniami tylko porówna czarnemi,
I ?e w t? straszn? ponuro?? wsi?kni?ty
Uton? g?ucho bez ?ez i bez j?ku,
Zaprzepaszczony i w mg?y rozpierzchni?ty.
Lecz i ten koniec nawet, pe?en wdzi?ku
Wobec ohydy upiornego bytu,
Jak widmo z ?wiatów dobyte rozd?wi?ku,
Pierzcha? przede mn? w?ród m?czar? przesytu,
I wci?? p?yn??em, jako rzecz bezw?adna,
Przeciw ciemnemu nicestwa korytu.
Otucha mnie te? nie karmi?a zdradna,
Bom si? czu? skonan - my?l? pogrobow?,
Dla której przysz?o?? nie ?wieci ju? ?adna;
I ca?? przesz?o?? nios?em bezechow?
Na barkach swoich - w kraje bezpowrotne,
Rozpami?tuj?c jej umar?e s?owo.
Dalej wi?c, przez te wybrze?a samotne,
Przez mgie? powodzie, przez zaspy ?niegowe,
Przez niebios brudne plamy i przez b?otne
Zacisza bagien, przez stepy ja?owe,
Gorzkie jeziora, piaszczyste wydmuchy
P?dzi?em - chmury roztr?caj?c p?owe.
Pyta?em tylko siebie: Gdzie s? duchy
Z rozbitych siedzib na wieki wyparte?
I zatraconych ?wiatów gdzie okruchy?
Wszystko zosta?o? bez ?ladu zatarte?
I ?adne? widmo nie przyjdzie mnie trwo?y?,
Na swoje piersi wskazuj?c rozdarte?
Z plemion, co jutra nie umia?y do?y?,
Nie pozosta?o? ?ladu nawet w próchnie,
Co bym na sercu swoim móg? po?o?y??
I ?aden z lodów p?omie? nie wybuchnie,
Co by mi wskaza? grobów tajne nory,
Gdzie ton harfowy pad? - i w kirach g?uchnie?
?adne? si? nawet nie zl?gn? potwory
Z m?tnych zap?odnie?, zgnilizn i ka?u?y,
Co by przeznacze? z?amawszy zapory,
Powsta?y straszne w?ród mogilnej burzy?
Ale nic - jedno, wielkie, uroczyste,
Co si? nie b?yska nawet i nie chmurzy,
Przestrzenie sob? wype?ni?o mgliste;
A jam je musia?, do dna mierz?c wzrokiem,
Za swe dziedzictwo przyj?? - i wieczyste.
Krusz?c si? pod tym haniebnym wyrokiem,
Przypomina?em stracone obrazy:
Gdy t?cze gra?y nad ?ycia ob?okiem,
Gdy nawet z ?omów d?wiga?y si? g?azy,
A rozbujane w takt Amfionów pie?ni,
Spe?nia?y proroctw szalone rozkazy.
Przypomina?em, jak szli ci bole?ni,
Rozmi?owani w szumie g?stych borów,
P?acz?cych Dryjad kochankowie le?ni,
Wrzosom rumianych u?ycza? kolorów,
U?pione echa budzi? z wschodem s?o?ca,
Aby gemonie zyska? gladiatorów;
I w oczach moich gwiazda spadaj?ca
Stopi?a lawin zimowe obro?e,
I poruszy?a si? fala milcz?ca,
I ods?oni?a mi umar?ych zorz?,
Co si? na ciemnych rozpostar?szy sferach,
Us?a?a ?mierci koralowe ?o?e;
I jako próchnik, b?yszcz?cy w eterach,
Rozb??kitni?a grobów sen miesi?czny,
Ledwie widzialny w gwia?dzistych szpalerach.
Wi?c znów ujrza?em ?wiat ten tyle wdzi?czny!
W harmonii, wieczn? u?wi?conej cisz?,
Trac?cy ?ycia koloryt niezr?czny -
I otrz??ni?ty z tych ?ez, które wisz?
Nad ziemskich piekie? nieustann? wrzaw?,
A? w sobie piorun dla nich wyko?ysz?.
Mieni?c si? barw? opa?ów jaskraw?,
Stan?? przede mn? jak anio?, co kl?knie
Ponad ko?ysk? sieroc? i ?zaw?
Patrze?, czy serce dzieci?cia nie p?knie;
A z ró? niebia?skich nios?c mu kol?d?,
Ani go zdziwi, ani te? przel?knie.
Mi?o?? ma swoj? s?oneczn? legend?,
Co wspomnie? zerwa? nie daje ?a?cucha,
Mówi?c sierotom: "Ja, matka, przyb?d?
S?ucha? tych ?alów, których nikt nie s?ucha.
Nie wierzcie temu, ?e nas teraz dzieli
Nie zape?niona niczym przepa?? g?ucha".
Wi?c i ja, z martwej podniesie? topieli,
K?amstwo zada?em ?miertelnej roz??ce
I w to wierzy?em, co mówi? anieli.
O jakie? zdroje czyste i szemrz?ce
Wiosennych kwiatów podsycaj? wonno??,
Mi?dzy olchami ?ciekaj?c po ??ce,
Melancholijn? wierzb p?acz?cych sk?onno??
?agodz?c najad pieszczonym j?zykiem,
G?osz?cych ?lubów prze?ytych dozgonno??;
I z?otym jaskrów b?yszcz?ce p?omykiem
Pomi?dzy gaje biegn? i ogrody
Prowadzi? nocne rozmowy z s?owikiem.
Ponad cichymi rozstawione wody,
Na wzgórzach, spi?tych dzikiej ró?y krzewem,
Bielej? wiosek ubogie zagrody:
Ko?yski marze? dziecinnych, gdzie ?piewem
Porwane my?li lec? ponad b?onie,
Ponad zielonym przysz?o?ci zasiewem.
Ta niemowl?ca ?wi?to??, co tu wionie,
Prze?ni?a wieki czysta, nieska?ona,
Jak per?a w muszli zachowana ?onie;
I nie wie nawet, gdzie jest pogrzebiona
Ci??ka spu?cizna, któr? przyj?? trzeba,
Rzucaj?c w ziemi? ojczyst? nasiona.
Do?? jej na dzisiaj ojczystego nieba
I dymi?cego ojcowizn ogniska,
Sosnowych borów i czarnego chleba.
Gaje i chaty! jasne zdrojowiska!
Zielone ??ki, wysmuk?e topole
I na rozstajnych drogach w?ród urwiska
Omszone krzy?e w cierniach! was, pachol?,
Widzia?em w t?czy migaj?cej r?bku,
A dzi? was widz? strojne w aureol?.
O lilio czystych krynic! o go??bku
Opró?nionego gniazda! drzewko krasne,
Wie?czony krwaw? jagod? jarz?bku!
Widzie? ci? jeszcze, nim na wieki zasn?,
Ach! dozwoli?y mi anio?y z?ote,
I pod twe stopy rzuci? serce w?asne.
Wy, cienie, w jasn? odziane prostot?,
Co?cie rycerskiej zby?y si? kolczugi,
A krwi rycerskiej lejecie szczodrot?!
Kap?any gruzów! twarde krzy?a s?ugi!
Raz jeszcze padn? w?ród was na kolana -
Zanim przekle?stwo rzuc? na wiek d?ugi.
Przez niebo wasze dzi? rozmi?owana,
B??dz?ca dusza zapomni o gniewie -
Bo ojców swoich szuka rozp?akana.
Wy jak cyprysy naszych pól - modrzewie,
Stoicie smutnie w opróchnia?ej korze,
W niezrozumia?ym dzi? gwarz?ce ?piewie.
Przy was m? harf? w?drown? po?o??,
Niechaj j?k wyda, strzaskana przez gromy,
Co w wieczno?? wasze wróci bez kl?tw mo?e.
Lecz cicho teraz! Bo przez ?wi?ty? ?omy
Widz? ?a?obny wpó?, a wpó? weselny,
Ci?gn?cy orszak duchów mi znajomy,
Wznios?y i ?wi?ty jako hymn ko?cielny,
Co si? wylewa w ekstazie ofiary.
Czy prawd? jeste?, o ty nie?miertelny
Zawi?zku kwiatów niewygas?ej wiary?
Co bez owoców z drzewa ?ycia spadasz,
Jak niedo?niony tryumf nocnej mary;
Lecz ani barwy wiosennej postradasz,
Ani ci? splami rozpacz albo trwoga;
Ziemi ci braknie, lecz niebo posiadasz,
I tak ci przysz?o?? za?wiatowa droga,
?e otrz??ni?ty w girlandach przedwcze?nie,
Z ochot? lecisz kwitn?c w r?ku Boga.
Prawd?, ach! dla mnie, co powtarzam ple?nie
Przebrzmiewaj?ce w tylu piersiach rannych,
Co m si? ob??ka? w ciemno?ciach i we ?nie,
I tum was znalaz?, w jutrzenkach porannych,
Przez Drogi Mlecznej zamglon? gwia?dzisto??,
W pragnieniach do was lec?c nieustannych.
Prawd? jest dla mnie ta dziewicza czysto??,
Z któr? p?yniecie w ?wiaty idealne,
Jak meteorów ró?ana ognisto??.
Serca! grobowców prochami zapalne,
Anielskich kwiatów upojone woni?,
Ogniki tylko w cmentarzach widzialne...
Do was przychodz? z po?aman? broni?
I z zas?oni?tym r?kami obliczem;
Z wami zgubi?em dusz? - id? po ni?...
Kwitnienie wasze b?dzie tajemniczem
Dla ?wiatów zgi?tych nad codziennym plonem -
Lecz w opadni?ciu cichem, ofiarniczem
Pod Chrystusowe nogi, wczesnym zgonem,
Spoczywa natchnie? nieuj?ta si?a,
Co ?wiat nastraja nadzmys?owym tonem.
Có?, ?e si? w dr?eniu eterów ukry?a
I b??dzi srebrna po ksi??yca sierpie?...
Do niej si? b?dzie zwraca? ziemska bry?a
I bra? swe blaski, nie wiedz?c, sk?d czerpie;
A? zwyci??ona zgryzot? duchow?,
"Wsta?, ideale! - zawo?a - bo cierpi?".
Tu przed oczami moimi na nowo
Widz? was wszystkich wie?czonych jemio??,
Co jest odrodze? god?em, jak w ró?ow?
Toniecie ?wiat?o??, i wie?niacze sio?o,
Niby betleemsk? narodzin stajenk?,
Rozpromieniacie gwiazdami woko?o.
O! stójcie jeszcze... lecz rajsk? jutrzenk?
Pokry?a ciemno??, lec?ca w odm?ty,
I po?o?y?a mi na duszy r?k? -
Wtedy si? chyl?c z wolna jak kwiat ?ci?ty,
Co k?adzie twarz sw? smutn? na mchy rdzawe,
Jeszcze nie zesch?y, ale ju? zwi?dni?ty,
Przybra?em cich? umar?ych postaw?,
I chcia?em zabi? my?l i zamkn?? oczy
Na wszelk? bole?? i wstyd, i nies?aw?.
Gdy wtem mnie chmura ciemniejsza otoczy,
Z tej chmury skrzyde? wynurzy si? dwoje
I mnie cudownym zjawiskiem zaskoczy;
A? nagle chmurne odrzuciwszy zwoje,
Zst?pi? przede mnie jaki? rycerz hardy,
W wieczyste duchów zaprawiony boje.
Jak p?omie? jasny, a jak marmur twardy,
Nieugi?to?ci? zbrojny, nie puklerzem,
Mierzy? mnie wzrokiem spokojnej pogardy.
Da? mi znak, a jam powsta? przed rycerzem,
Niewzruszono?ci dziwi?c si? kamiennej,
Któr? my, ludzie, za nieczu?oi? bierzem,
A któr?, gdy duch nape?ni p?omienny,
To jest królow? ?wiatów, które kruszy,
Jedynie godn? dzier?y? rz?d niezmienny.
Ze czci? patrza?em, cichy syn pastuszy,
Na t? ksi???c? posta? gromow?adn? -
Co si? nie ugnie w gromach i nie ruszy,
Co nie rozbroi si? lito?ci? ?adn?
I poty miecza do pochwy nie w?o?y,
A? wyrok spe?ni nad tymi, co padn?.
Pozna?em, ?e to jest pos?aniec bo?y,
Cho? kto on, jeszcze nie odgad?em zrazu,
Wpó?o?lepiony blaskiem tamtej zorzy -
I tylko w jego ?renicach z topazu
Czyta?em straszn?, ?wiat ?ami?c? si??,
Której nie my?li braknie, lecz wyrazu.
Tak w dociekania pogr??e? zawi?e,
Straci?em z oczu, z serca i z pami?ci
Tera?niejszo?ci zniknion? mogi??.
Jakby zgaduj?c niewyra?ne ch?ci,
Duch ten swój oddech w ludzkie ubra? s?owa
I rzek? po trzykro?: "Przekl?ci! przekl?ci!
Przekl?ci, których jutrzenka grobowa
Ko?ysze do snu, do ?ez i nico?ci
I ?ywcem w ?onie pot?pionym chowa!
Dla takich Bóg sam nie znajdzie lito?ci,
Bram im przysz?ego ?ycia nie otworzy
I twarz odwróci swoje od ich ko?ci.
Bo kto do ty?a dusz? sw? zubo?y,
?e ju? z niej zetrze nie?miertelne pi?tno
I dobrowolnie w prochach si? po?o?y,
Jak samobójca pier? splamiwszy sm?tn? -
Wart, by go zdepta? praw skrzywdzonych m?ciciel,
I nawet pami?? jego b?dzie wstr?tn?.
Ja nie przychodz? jako pocieszyciel
Zatruwa? przysz?o?? mi?o?ci? zgnilizny,
Ale s?d nios?, wszechw?adny niszczyciel -
A miecz wyroków, wolny od trucizny,
Jest obosiecznym i zadaj?c ciosy
Zasklepia razem ci??kie wieków blizny.
D?ugo was pie?ci? Cherub z?otow?osy
I nad lichymi próchnami si? bawi?,
Wmawiaj?c wielko?? w strzaskane kolosy,
A przecie? z gruzów kolumn nie wystawi?
I ?ycia nie wla? w um?czone prochy,
Tylko je w t?czy krwawej przez ?wiat sp?awi?,
Mistyczn? pie?ni? napawaj?c ?piochy,
A odurzone siedmiu niebios blaskiem,
Rzuci? w ciemno?ci ów anio?ek p?ochy.
Ja wi?c przychodz? jako burza z trzaskiem
Depta? doszcz?tnie zgniecione owady,
Po?owicznego istnienia obrazkiem
Zadowolone, byle uj?? zag?ady,
A ?yciu, które wy?szych szczebli si?ga,
Dzi? kr?puj?ce usun?? zawady.
Oto jest moja tajemna pot?ga,
Co ma odnawia? bezp?odne ugory!
I oto jarzmo, w które ludy wprz?ga!
Chod? za mn?! W ?wiat ten gnij?cy i chory,
Przez drogi pe?ne kl?twy i rozpaczy,
Mi?dzy skowane w ?a?cuchach upiory,
Pomi?dzy równie? upiornych siepaczy,
Brodz?cych we krwi, którym wci?? si? zdaje,
Ze o nich przysz?o?? ?wiata si? zahaczy.
Chod? za mn? w znojów nieprzebranych kraje!
Lepsze s? one ni?li wyobra?ni
K?amliwych widze? utracone raje;
Niech ci? nie straszy d?ugo?? ci??kiej ka?ni,
Ani zasmuca wierzchnej ple?ni zgni?o??.
St?paj bez wspomnie?, ?alu i boja?ni
I zerwij dawn? z grobami za?y?o??,
I ca?? przesz?o?? marze? chciej zostawi?,
Aby ci? znowu nie zb??ka?a mi?o??.
To, co upad?o, musi w rdzy si? strawi?
I pod martwo?ci szat? tai? skrycie,
Bez pró?nych pokus, aby siebie zbawi?;
Nie nadw?tlone niczym nowe ?ycie,
Któremu nia?czy grób ten jak ko?yska,
Nim niemowl?ce odrzuci spowicie
I rzeczywist? si?? lotu zyska.
Niech wi?c nie j?czy cichy proch cz?owieczy
Pod stop?, co go depcze i uciska,
Bo odrodzenie ?wiatów ma na pieczy
I z woli Bo?ej zostaje deptany,
Która mu tryumf ojcostw zabezpieczy.
I ty wi?c losów nie pragnij odmiany,
Nie ??daj nigdy ?aski ni przebacze?".
"Kto ty? - spyta?em - duchu niezb?agany!"
A on mi na to: "Jam anio? przeznacze?".
poem by
Adam Asnyk
from
Sen grobów
solid border
dashed border
dotted border
double border
groove border
ridge border
inset border
outset border
no border
blue
green
red
purple
cyan
gold
silver
black