Click in the field, then press CTRL+C to copy the HTML code
Sen grobów II
Gdzie niegdy? duchom poczynione szkody
Mierzy?em bólem po?amanych skrzyde?,
Tam dzi? cierpi?ce odwiedza? narody
Szed?em spokojny pomimo straszyde?,
Pod wodz? mistrza, co z ciemnej otch?ani
Wysnuwa? t?cz? krwawych malowide?.
Przyw?drowa?em do smutnej przystani,
Sk?d odbijaj? od ziemskiego l?du
Na niemoc ducha i ha?b? skazani.
Zasta?em t?umy czekaj?ce s?du,
Co jak sp?oszone stada nocnych ptaków
Wzd?u? hucz?cego wzlatywa?y pr?du.
Tyle tam by?o przekl?tych orszaków,
?em si? a? cofn?? z grozy i zdziwienia,
Poznaj?c wsz?dzie braci i rodaków.
I naraz wszystkie g?osy utrapienia
Podziemia jaski? nape?ni?y zgrzytem,
A? echem piekie? odwrzas?y przedsienia.
Rozpaczy straszna pie?? ponad rozbitem
Cia? rumowiskiem wzi??a wszystkie tony
I ur?ganiem, m?czarni? dobytem,
Zwi?za?a j?ków niesfornych miliony,
I tak nad duchów kolumn? powietrzn?
Jakoby sztandar wia?a pot?piony.
Chocia?em wzgard? po?lubowa? wieczn?
Dla istnie? ?wiatom wymiecionych z drogi,
Przecie? uj?ty zgryzot? serdeczn?,
Zadr?a?em z bólu, lito?ci i trwogi,
S?ysz?c t? skarg? na wieczno?? rzucon?
I o piekielne odtr?con? progi.
Zachód si? pali? ?unami czerwono,
I w purpurowym ogniu szpetne g??bie
Rozpo?ciera?y tajemnicze ?ono.
Ja szed?em dalej po skalistym zr?bie
Mi?dzy pierzchliwych widziade? orszaki;
Wtem otoczy?y mnie wie?cem go??bie.
Spojrza?em zdziwie? na te czyste ptaki,
Bia?e, od krwawych promieni ró?owe,
Gdy, roztopione wprzód w powietrzne szlaki,
Jak ró? girlanda spad?y mi na g?ow?...
Sk?d?e, my?la?em, ich niewinne loty,
Pokierowane w gwiazdy zodiakowe -
I w s?o?c promiennych wplecione obroty,
Tu je przynios?y od biegu omdla?e
I gnane wichrem anielskiej t?sknoty?
Czym zawini?y te latawce bia?e,
?e na tym smutnym znalaz?y si? brzegu,
Sk?d nie ma wyj?cia ju? na wieki ca?e?
Ach! nie na takim spoczywa? noclegu
?eglarzom nieba najczystszych b??kitów
I ?ama? skrzyd?a ja?niejsze od ?niegu
Na ostrzach ?zami wzros?ych stalaktytów,
I ?lepn?? w blasku podziemnych p?omieni
W owej krainie zatraconych bytów!
Kiedym to my?la?, stada srebrnych cieni
Ponad burzliwe zni?y?y si? fale
I pi?y chciwie z ich czarnych strumieni
Gorycz, co na ?mier? upaja - i w szale
Krwawi?y piersi, lec?c ob??kane,
I siad?y duma? na nadbrze?nej skale.
Stamt?d wpatrzone w po?ary rumiane,
W podziemnych ognisk jaskrawe wytryski,
My?la?y mo?e, jasno?ci? oblane,
?e si? rumieni? poczyna ?wit bliski; -
Bo wszystkie naraz zerwa?y si? lotem,,
W p?omiennych w??ów dusz?ce u?ciski
Sp?ywaj?c, chwil? purpur? i z?otem
Miga?y w blasku ubarwionej szaty,
A? znik?y wszystkie pod dymu namiotem.
I tylko pieczar ponure komnaty
Wstrz?s?y si? ?miechu szata?skiego wrzaw?,
Gdy si? posypa? cichy proch skrzydlaty.
Zanim si? nad t? zaduma?em spraw?,
Rzek? mi przewodnik: "Widzia?e? t? marn?,
Za po?wi?ceniem goni?c? i s?aw?,
Czered? sylfów, czyst? i ofiarn?,
Co chciwie napój wys?cza bole?ci
I w p?omie? ciska duszy swojej ziarno?
Ich trwanie, ziemskiej pozbawione tre?ci,
Jest jednym ci?giem pragnie? i niemocy,
B?yszczy si? chwil? i ginie bez cz??ci.
Pokój im w cichej zapomnienia nocy!
Ich jest królestwo po?miertnej pogody,
A? je odkopi? grabarze pó?nocy".
Umilk? - i szli?my dalej ponad wody,
Co rozw?cieklone z rykiem nawa?nicy
O ska? si? t?uk?y granitowe spody.
Przed nami stercza? najwy?szej iglicy
Lodowy cypel, zatopiony w chmurze
I opasany wst?g? b?yskawicy.
Jakby umar?ej panuj?c naturze,
Wstrz?sa? si? ca?y wulkanicznym grzmotem
I g?uszy? ryki odm?tów i burze.
Tam, walcz?c z urwisk wstrz?sanych wywrotem,
Pe?zn?c po g?azach str?canych od gromów,
Nie zastraszony burz? ni ?oskotem,
Po ostrzach lawy i ostrogach ?omów
Pi??em si? zwieszon na przepa?ci kra?ce,
Jak atom wobec lodowych ogromów.
I tylko wichry - pusty? wychowa?ce
W ?lad mojej drogi wy?y po rozdro?ach,
Szturmuj?c z lawin usypane sza?ce
Lub si? b??kaj?c w lodowatych morzach;
Tylko potoki - z rozdartego ?ona
Olbrzymi? ran? po kamiennych ?o?ach
Rzuca?y wody hucz?cej brzemiona
W zakryte oczom tajemnicze cie?nie,
Sk?d tylko pary powiewna zas?ona
Zrasza?a skalne porosty i ple?nie;
Tylko p?dzone wichrem mg?y przelotne,
Niby widzenia pochwytane we ?nie,
Bieg?y po szczytach w przestrzenie samotne,
A wype?niaj?c bezdenne obszary,
Porozwiesza?y swe p?aszcze wilgotne.
I dalej - coraz przepa?cistsze jary
Porozgradza?y straszliwe przyst?py,
I coraz bardziej ton??y w mgle szarej
Ciemnych granitów poszarpane strz?py;
Tak, ?e nareszcie za mn? i przede mn?
Góry, przepa?ci, lawiny, ska? k?py
Stopnia?y wszystkie w niesko?czono?? ciemn? -
Ju? blisko celu, i srebrzyste ostrze,
Co prac? ogni wewn?trznych podziemn?
Rzuci?o w b??kit swe dymi?ce nozdrze,
Wkrótce w ostatnim zdobyte okopie,
Pod stop? moj? widnokr?g rozpostrze.
Jestem - i chyba w b??kit si? roztopi?;
Wpó?przechylony w przymglone powietrze,
W gasn?cych ?wiate? op?ywam potopie
I ?owi? wzrokiem te barwy wci?? bledsze,
Co w nowe coraz zlewaj? si? tony,
Zanim je wszystkie r?ka nocy zetrze.
Zrazu nic widzie? nie mog?em ol?niony;
Niebo i ziemia, w szalonym zawrocie,
Sp?ywa?y w jeden ?a?cuch nieschwycony,
I w nierozdzielnym powi?zane splocie,
Gór rusztowania, niebieskie przestworza,
Doliny ledwie widzialne w przelocie,
Srebrne wód spadki i b?yszcz?ce morza
Miga?y naraz przed zdumionym okiem -
A nad tym wszystkim jedna wielka zorza.
Od strony morza, nad urwiska bokiem,
Obok krateru, co wieczy?cie p?onie,
Os?onion dymu przejrzystym ob?okiem,
Ze ?zami w oczach, w b?yskawic koronie,
Na piedestale, z z?ot? harf? w r?ku,
Siedzia? lutnista na ob?ocznym tronie.
Nog? sw? opar? na liktorskim p?ku
I dr??c? r?k? k?ad? na z?ote struny,
A harfa jego - or??nego szcz?ku
Pe?na, a dla niej przygrywk? - pioruny.
Pos?g to w przysz?o?? obróce? dalek?,
Zagadkowymi wype?niony runy;
Przed nim duch ludu trzaska trumny wieko,
A obleczony szat? purpurow?,
Na krwawe strugi spogl?da, co ciek?.
Dalej Polelum, pod jutrzni? t?czow?,
Na piersiach brata umar?ego trzyma,
Trupi? d?o? jego wznosi ponad g?ow?
I u chmur ?ebrze piorunów oczyma.
Obok na stosie strzaskanych or??y
Przy popielnicy z prochami olbrzyma
Dwie dziewic: jedna wstrz?sa k??bek w??y
I nó? skrwawiony, jak Nemezis gniewna;
Wo?a: "Kto za mn?, nim umrze, zwyci??y".
Druga, w liliowym wianku lutnia ?piewna,
Wiatrom si? skar?y, ?e nad sercem ludu
Wi?cej ma w?adzy p?acz?cego drewna
Nieczu?y kawa? i nadzieja cudu -
Ni?li królewska bole??, stos ofiarny
I ca?a przysz?o?? spodlenia i brudu.
A z drugiej strony t?tni je?dziec czarny
I ca?un ?niegu piersi? konia kraje,
Zwrócony biegiem ku gwie?dzie polarnej,
Grzmi?co przyzywa: "Kto rycerz, niech wstaje!"
Tak coraz dalej woko?o lutnisty
Widzia?em ca?? bia?ych widem zgraj?,
Zarysowan? z lekka w wieniec mglisty,
Który wype?nia? ciemne t?o obrazu,
Sk?adaj?c jeden d?ugi sen kwiecisty.
Wpatrzony sta?em na kraw?dzi g?azu,
Nie ?miej?c sk?óci? powietrza westchnieniem,
Nie mog?c znale?? w swych ustach wyrazu
W zachwycie przed tym cudownym widzeniem;
I chcia?em w?y? si? w t? ca?o?? natchnion?,
A naznaczon? piekielnym znamieniem.
Nie?atwo walk? duszy swej szalon?
Rozgrodzi? niebios i piekie? pot?gi
I sta? na szczycie bólu przed zha?bion?;
Na zatracone patrz?c widnokr?gi,
Zachowa? dumy b?yskawiczny wieniec,
Nie ?ami?c Bogu czynionej przysi?gi.
Ten wi?c przede mn? wielki pot?pieniec,
Co depta? ?wiatów zwyczajne porz?dki
I duchom wstydu wypali? rumieniec,
Gnaj?c je my?l? w genetyczne wrz?tki,
W apoteozie swej pos?pnej doli
Ja?nia? jak niebem gardz?ce wyj?tki.
Ach! wobec niego korz?c si? - powoli
Traci?em dot?d niez?omn? pogod?,
Chcia?em si? wyrzec narzuconej roli,
Na wszystkie ciosy mie? znów serce m?ode,
I walcz?c przeciw naznaczonym s?dom,
W piekielnych ogniach walki wzi??? nagrod?.
Bo któ? si? mo?e oprze? takim pr?dom,
Co rozrywaj? zasklepione rany!
Któ? mo?e n?dzy niezmiennej zarz?dom
Spokojnie duch swój powierzy? stroskany?
Z wytkni?tych torów nigdy nie wykracza?,
By nieomylnej doczeka? wygranej!
Gdy tak sam z sob? bój pocz??em stacza?,
Wtopiony wzrokiem w chmurn? posta? mistrza,
Wichry przybieg?y po lutni rozpacza?,
I coraz bardziej burzliwa i mglistsza
Fala harmonii sp?yn??a w b??kity,
I niebios coraz jaskrawo?? ognistsza
Porozci?ga?a swe p?on?ce ?wity,
I coraz wi?cej ciemnia?y ku górze
Bezksi??ycowe pos?pne zenity.
Tymczasem wulkan w p?omieniste ró?e
Ubra? si? ca?y - i hukiem podziemnym
Wraz z piorunami, które s?a?y burze,
Wtórowa? pie?ni natchnieniom tajemnym;
A z do?u jeszcze, pod olbrzymi? ska??,
Rozbijaj?ce si? na pasie ciemnym
Morze odm?ty swoje rozkie?zna?o
I z bezkra?cowej wyj?cej przestrzeni
Trzeci? pie?? straszn? do wierzcho?ka s?a?o.
Jakby za danym has?em pot?pieni
Zacz?li z tajnych wychodzi? kryjówek. -
By?a to chmura po?owicznych cieni,
Co pozbawiona r?k i trupich g?ówek,
Z grobowców nagie szkielety wywlek?a,
Do rozpaczliwych zagnana w?drówek.
Straszna je wied?ma po ramionach siek?a,
P?dz?c jak trzod? przez p?omienie ?r?ce,
By nie uciek?y na dno swego piek?a.
Tylko si? ko?ci kurczy?y p?acz?ce
I w ?ez przydro?ne pada?y ka?u?e,
Chc?c tam swe rany och?odzi? piek?ce;
I ani ca?ej zgrozy nie powtórz?,
Jak wyprasza?y si? widma od m?ki,
Z jak? niech?ci? pe?z?y pod to wzgórze,
Sk?d brzmia?y harfy piorunowe d?wi?ki,
I jak bolesnym przejmowa? mi? wstr?tem
Ten trupi zast?p bez g?owy i r?ki.
Przyszed? nareszcie i w kole przekl?tem
Naprzeciw mistrza rozpostar? si? tronu;
Tu, jakby pie?ni porwany zam?tem,
Straci? mia? pami?? haniebnego zgonu,
Ca?y si? ?a?cuch o?ywi? wyst?pny
I w takt dzikiego ko?ysa? si? tonu.
Z trwog? patrza?em na taniec pos?pny,
Na te szkielety, ws?uchane ciekawie
W tok pie?ni dla ich bytów niedost?pny;
I kiedy lutnia zagrzmia?a o s?awie,
?ywiej zab?ys?a ich próchen bielizna
I w wojowniczej stan??y postawie. -
A kiedy lutnia wyj?k?a: "Ojczyzna",
Poodrzuca?y swe skrawione p?ótna,
I silniej od nich wion??a zgnilizna.
Gdy coraz bardziej pie?? szala?a smutna
W pourywane chaotyczne spadki,
Na ziemi? pad?a czereda pokutna
I wszcz??a wyciem g?o?no wzywa? matki!
A? dreszcz przejmowa? patrze? na te wstr?tne
Spróchnia?ych ko?ci skrzypi?ce ostatki,
Jak si? w targania rzuca?y nami?tne,
Jak si? przykrzy?y niebu swymi mod?y
I o zniszczenie b?aga?y doszcz?tne.
D?ugo si? w bólach pasowa? proch pod?y,
Nim si? odwa?y? powsta? o swej sile,
I tam, gdzie harfy natchnienia go wiod?y,
I?? - na wiekowej oprze? si? mogile;
Lecz przy odg?osie wulkanicznych grzmotów
Zerwa? si? przecie? - i wrzeszcz?c opile,
Straszne przysi?gi sk?ada?, ?e ju? gotów. -
Ruszy?y naprzód te krzywoprzysi??ne,
Ro?na mi ?tnione do niezwyk?ych lotów
Mary wpó?senne, liche, niedo???ne,
Gnane bole?ci?, przestrachem, rozpacz?,
Jako upiorów hufce bezor??ne;
I k?dy or?y nad grobowcem kracz?,
I k?dy tylko nad przepa?ci ?onem
Porozwieszane czarne ?wierki p?acz?,
W miejscu grobow? cisz? u?wi?conem,
Na okrwawiony szaniec uroczyska
Bieg?y ohydne za nikczemnym zgonem.
I wnet si? smutne zatrz?s?y zwaliska -
I cichych westchnie? przedar?y si? tony -
I w g??bi lochu trumna czy ko?yska
W gwiazd si? ja?niejsze przybra?a korony -
I ca?? martwo?? grobowego ?wiata
O?wieci? z góry ksi??yc przera?ony.
Srebrna mg?a, duchów niewidzialnych szata,
Rozfalowana tajemniczym dr?eniem,
Ponad grobami zawis?a skrzydlata,
Tr?cana widze? wzlatuj?cych tchnieniem;
A na niej blade zakwit?y postacie,
Narysowane miesi?cznym promieniem.
I pe?no by?o w tej ob?ocznej szacie
Zaledwie przeczu? daj?cych si? szmerów,
O poha?bionym teraz majestacie
Rozmy?laj?cych dawnych bohaterów;
I pe?no wonnych przesz?o?ci? podmuchów,
Z nadziemskiej sfery p?yn?cych eterów.
Coraz si? wi?cej rozszerza? kr?g duchów,
Jakby si? wieków otch?anie otwar?y,
Jakby si? wydar? ze swoich ?a?cuchów
I tu na ?wiadka stan?? ?wiat umar?y -
W tej sybillicznej nocy zatracenia
Z pogard? patrze? na bezg?owe kar?y.
Wszystkich ?ywio?ów zmiesza?y si? tchnienia
I wszystkich pot?g nadzmys?owe stra?e
Przysz?y do ziemi szturmowa? sumienia,
A rozgrzebuj?c milcz?ce cmentarze,
Zajrze? w ludzko?ci zaple?nia?e serce,
Czy nic - prócz ple?ni - wi?cej nic poka?e.
W takiej szalonej widziade? rozterce
Trwoga i bole?? wia?y niesko?czone,
Jakby w przekl?tej od nieba szermierce
Mia?y by? struny przeczu? potr?cone
I w rozstrzygni?ciu krwawego dramatu
Poza tryumfem piekie? nie ska?one;
Wschodz?ce s?o?ce mia?o wskaza? ?wiatu,
W d?ugim szeregu zatrace? i zniszcze?,
Od legendowych rajów Eufratu,
Drog? - w?ród ci?g?ych bojów i oczyszcze?
Do tej anielskiej ojczyzny wszech ludów,
Co wolna, w chwili osi?gni?tych ziszcze?
Sp?ynie z rozbitej dzi? kolebki cudów.
poem by
Adam Asnyk
from
Sen grobów
solid border
dashed border
dotted border
double border
groove border
ridge border
inset border
outset border
no border
blue
green
red
purple
cyan
gold
silver
black