Wspomnienie
Ach, tam! gdzie pierwsza witała mnie zorza,
Gdzie tyle w życiu dosłyszałem gwaru,
Przez te zastygłe i umarłe morza
Wrócę tło uczuć młodzieńczych pożaru,
Po kwiat się jeden schylę nad łez wodą,
A może znajdę swoją duszę młodą;
Taka, jak była w poranku stworzenia,
Gdy biegła witać świat ten dla niej nowy
Żądzą miłości, walki i cierpienia,
W blask się jutrzenki przybrawszy różowy,
I zakochana w własnych mar odbiciu,
Zaczęła pierwszy poemat o życiu.
O poemacie młodości! któż może
Na twe wspomnienie obojętnym zostać?
I widzieć ten sen i to kwiatów łoże,
Na którym jasna spoczywała postać,
I choć na chwilę nie spłonąć rozkoszą
Wśród bliskich widzeń, które woń roznoszą?
W maju, w urocze bogatym poranki,
W kwitnącej życia chwili, z marzeń tęczy
Komuż nie spływa niebiańskiej kochanki
Widmo, co serce jak lutnię rozdźwięczy,
I paląc piersi namiętnym oddechem,
Komuż nie porwie duszy niebios echem?...
Nikły meteor, lecz toruje drogę
I nieśmiertelność pragnień w piersiach szczepi;
Więc choć na widmie postawi się nogę,
Boleść mu nowy piedestał ulepi,
Gdzie stojąc skrzy się różowym płomieniem
Do chwili, w której wszystko zajdzie cieniem.
Gdzież jest to pierwsze rozkoszne zjawisko,
Co się do piersi mej tuliło drżącej?
Ach! tak daleko już i ach, tak blisko!...
Odchodzi z wolna od wierzby płaczącej,
Co ocieniała rozmarzone głowy,
Słuchając sennej słowików rozmowy...
Wracaj, o luba! wszakże zmierzch wieczorny
Zranione serca zwykł zbliżać do siebie;
Na ustach twoich zawisnę pokorny
I całą pamięć przeszłości zagrzebię,
Jak Feniks z własnych powstanie popiołów
To opętane serce przez aniołów.
Czy pomnisz dzień ten omamień bez trwogi,
A którym miłości rzuciłaś mi słowo?
A jam ci światy chciał rzucić pod nogi
I innym życiem natchnąć je na nowo,
Bom się tak uczuł wielki, dumny, silny,
Że chciałem nawet wskrzesić świat mogilny.
Jeżeli pomnisz dzień ten i wyrazy,
Które się lały wezbranym potokiem,
Wiedz, że wciąż do tej zielonej oazy
Wybiegam sercem i myślą, i wzrokiem;
U tego źródła, co tak żywo bije,
Jak gołąb pióra obmywam i piję...
A gdy się zdrojem tych wspomnień odświeżę,
A gdy upoję miłości tej wonią,
Znowu zaczynam kochać i znów wierzę,
Że zdołam jeszcze wzlecieć w niebo po nią,
I zapominam, com cierpiał i przeżył,
Bylebym jeszcze chwilę dłużej wierzył...
I zapominam, że mi już nie wolno
Powrócić w przeszłość jasną i szczęśliwą,
Że muszę naprzód drogą iść mozolną
I snuć z swej piersi pajęcze przędziwo;
Więc na to wszystko niepomny przez chwilę,
Chcę przybrać skrzydła i barwy motyle.
Lecz już za późno! Duszy, co się wzbija,
Motyle skrzydła unieść już nie mogą,
Chwila upojeń bezpowrotnie mija,
I dziś trza pełzać wydeptaną drogą,
O żadne loty więcej się nie kusić,
Milczeć i serce do milczenia zmusić.
Do ciebie wrócić nie chcę i nie mogę,
Bo już zaginął dawny kształt młodzieńczy;
Długą przebyłem po przepaściach drogę,
I dziś już żadna róża mnie nie wieńczy;
Wolę się ukryć przed twym wzrokiem w cieniu
I żyć młodością wieczną w twym wspomnieniu.
Miałbym odsłonić przed tobą pierś pustą,
W której wygasła siła i namiętność;
Miałbym pozwolić pocałunku ustom,
Na których usiadł chłód i obojętność?
O nie! na wieki wolę się rozłączyć,
Niż gorycz moje w twoje serce sączyć!
Tak więc odchodzę, bez żalu, bez serca.
Słowiki wspomnień do snu już się kładą,
I tylko puchacz, posępny szyderca,
Słyszeć się daje; ja twarz zwracam bladą
I przez dzielący nas przeszłości cmentarz
Rzucam pytanie: \"Czy jeszcze pamiętasz?\"
poem by Adam Asnyk from Publiczność i poeci (1876)
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Related quotes
Pożegnalne słowo
O drogę moję pytasz się i zżymasz,
Że ta wykracza poza słońc twych sfery.
Nie chcę cię łudzić; widzisz: jestem szczery,
Nie pójdziesz za mną, lecz mnie nie powstrzymasz.
Gdzie świat mój? słońce? gdzie jest moja meta?
Może meteor błędny, nie kometa,
Chwilę nadziemskie olśniwszy etery,
Zgasnę w ciemnościach, więc imię me wymaż
Z listy twych bratnich planet, co bez końca
Kręcić się będą koło swego słońca.
Może kataklizm straszny mnie tam wiąże
Z nieznajomego biegunami świata,
Może fatalizm pcha mnie, a zatrata
Jedynym kresem, do którego dążę;
Na cóż mi wiedzieć, gdy wytknięta droga?
A resztę zdałem na los czy na Boga.
Jam już zmęczony tą ciągłą gonitwą,
W której co chwila duch mój łamał skrzydła,
Nic mogłem niebios przejednać modlitwą,
A Syzyfowa praca mi obrzydła;
Nie chcę już ducha okiełznać w wędzidła
Jak niesfornego rumaka przed bitwą,
By zwyciężonym powrócić z wyłomu,
Unosząc hańbę do pustego domu.
Ach! w tej bezbrzeżnej pustyni dla ducha
Nie ma gdzie widzeń swoich ucieleśnić!
Więc chociaż serce jak wulkan wybucha,
Samotne musi wieczność gniewu prześnić
I do grobowców przywyknąć milczenia,
Nim znajdzie w prochach ciszę zakończenia.
Wolę więc, pełen pogardy i wstrętu,
Odwrócić moje obłąkane oczy -
Od tego lądu próżnego lamentu,
Od tej przyszłości, którą robak toczy,
I zapatrzony w mój ideał biały,
Stać jako posąg na ból skamieniały.
A kiedy słońce gasnące oświeci
Ostatni dzień mych marzeń i upadek,
Sam swojej hańby i rozpaczy świadek,
W milczącą przepaść duch się mój rozleci
I nie zostawi dla was nic po sobie,
Co byście mogli lżyć litością w grobie.
poem by Adam Asnyk from Publiczność i poeci (1876)
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Ja Ciebie Kocham!
Ja ciebie kocham! Ach, te słowa
Tak dziwnie w moim sercu brzmią.
Miałażby wrócić wiosna nowa?
I zbudzić kwiaty, co w nim śpią?
Miałbym w miłości cud uwierzyć,
Jak Łazarz z grobu mego wstać?
Młodzieńczy, dawny kształt odświeżyć,
Z rąk twoich nowe życie brać?
Ja ciebie kocham! Czyż być może?
Czy mnie nie zwodzi złudzeń moc?
Ach nie! bo jasną widzę zorzę
I pierzchającą widzę noc!
I wszystko we mnie inne, świeże,
Zwątpienia w sercu stopniał lód,
I znowu pragnę - kocham - wierzę -
Wierzę w miłości wieczny cud!
Ja ciebie kocham! Świat się zmienia,
Zakwita szczęściem od tych słów,
I tak jak w pierwszych dniach stworzenia
Przybiera ślubną szatę znów!
A dusza skrzydła znów dostaje,
Już jej nie ściga ziemski żal -
I w elizejskie leci gaje,
I tonie pośród światła fal!
poem by Adam Asnyk from Publiczność i poeci (1876)
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Preludium
Już niejeden obraz miły
Ciemne widma zasłoniły
I niejeden ślad zatarły,
Ślad przeszłości obumarłej.
Łzy, uśmiechy, kwiatów wieńce,
Pragnień ognie i rumieńce,
Sny miłości, szczęścia, chwały
Już się w drodze rozsypały...
Pozostały za mną w tyle
Na rozdrożach - lub mogile.
Lecz choć wszystko pierzchło, znikło,
Serce kochać nie odwykło,
I młodzieńczych natchnień chwila
Jeszcze duszę wciąż zasila;
Jeszcze czystym światłem błyska
Przez mgły ciemne i zwaliska,
I w ten życia wieczór szary
Rzuca wspomnień cudne mary.
Wciąż młodości wiara żywa
Pozrywanych snów ogniwa
W idealny wieniec splata
I wskazuje piękność świata.
Więc znów oczy mam zwrócone
Na jaśniejszą życia stronę,
Znów odczuwam - to, co piękne,
Znów przed śpiewnym głosem mięknę
I swych wspomnień mary blade
Znów z miłością na pierś kładę;
A gdy serce drży boleśniej,
To przerabiam łzy na pieśni.
poem by Adam Asnyk from Album pieśni
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Rezygnacja
Wszystko skończone już pomiędzy nami,
I sny o szczęściu pierzchły bezpowrotnie;
Wziąłem już rozbrat z tęsknotą i łzami,
I żyć i umrzeć potrafię samotnie.
Dziś nic z mej piersi skargi nie dobędzie,
Nic jej nie przejmie zachwytem lub trwogą:
Nie wyda dźwięku rozbite narzędzie,
Pęknięte struny zadrżeć już nie mogą.
Nie ma boleści, co by mnie trwożyła,
Bo dzisiaj nawet w własny ból nie wierzę;
Ogniowa próba dla mnie się skończyła,
I do cierpiących więcej nie należę.
l żadne szczęście ziemskie mnie nie zwabi,
Żebym się po nie miał schylić ku ziemi...
I żaden zawód sił mych nie osłabi:
Przebytą męką panuję nad niemi.
Światowych uczuć nicość i obłuda
już mnie nie porwie swym chwilowym szałem:
Przestałem wierzyć w te fałszywe cuda,
Więc i zwątpieniu ulegać przestałem.
Z całego tłumu zmyślonych aniołów,
Połyskujących tęczą swoich skrzydeł,
Została tylko szara garść popiołów
I wiotkie nici porwanych już sideł.
Dziś jeden tylko duch mi towarzyszy,
Co rezygnacji nosi ziemskie miano;
On wszystkie burze na zawsze uciszy
I da mi zbroję w ogniu hartowaną.
W tej zbroi przejdę przez świat obojętnie,
Surowe prawdy życia mierżąc wzrokiem,
Ani się gniewem kiedy roznamiętnię,
Ani się ugnę przed losu wyrokiem.
Patrząc się z dala na kłamliwe rzesze,
Na ich zabiegi o błyskotki próżne,
Kamieniem na nie rzucić nie pośpieszę
I pobłażania jeszcze dam jałmużnę.
Niech się więc kończy owa sztuka ładna,
Co się zwie życiem, w cieniu cichej nocy,
Bo żadna rozpacz i nadzieja żadna
Nad mojem sercem nie ma już dziś mocy!
poem by Adam Asnyk from Publiczność i poeci (1876)
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Nazareński śliczny Kwiecie
Nazareński, śliczny Kwiecie, - Co rozkoszą jesteś nieba!
Co Ty robisz na tym świecie, - Gdzie przybrałeś postać chleba.
Czemuż Jezu, o mój Panie, - Serce niewdzięcznikom dałeś?
Czemuż dziwne Twe kochanie - Na ten nędzny świat wylałeś?
Cóż jest człowiek, że dla niego - Ty się, Panie, dałeś cały;
Że mu drzwi do Serca Swego - Otwierasz, o Królu chwały.
Ach, to Serce Twe na ziemi - Co tak ludzi ukochało,
Cóż znajduje między nimi, - Cóż od świata pozyskało?
Tylko wzgardą, zapomnieniem człowiek Tobie się odpłaca
Poi Serce Twe cierpieniem i od Ciebie się odwraca.
Chociaż Serce Twoje wzywa, Choć wyciągasz boskie dłonie,
Każdy Tobie się wyrywa i w przepaści grzechów tonie.
Jako niegdyś na Golgocie - "Pragnę!" usta Twe wołały,
Tak Twe Serce dziś w tęsknocie - "Pragnę!" woła na świat cały.
I przed Tobą tłum się snuje, - A nikt Ciebie nie rozumie,
Nikt z Twym Sercem nie współczuje, - Ciebie kochać nikt nie umie.
Dobry Jezu, o mój Panie, - Ulecz świata zaślepienie,
W Twego Serca świętej Ranie - Daj nam znaleźć nawrócenie.
Na świat cały z Serca rany - Rozrzuć ogień Twej miłości,
Byś od wszystkich był kochany - Na tej ziemi i w wieczności
poem by Karol Antoniewicz
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Stokrotki
I
Jakże żałuję tej szczęśliwej pory,
Kiedy stokrotki kwiatek pospolity
Zdał mi się w cudne ubranym kolory
I budził w sercu dziecinne zachwyty,
I kiedy długie majowe wieczory
Spędzałem, patrząc w Jasnych ócz błękity,
Cichego szczęścia pełen i pokory,
Bijący sercem, a nigdy niesyty.
A choć to było kwiecie takie skromne,
Nigdym się z prawdą marzeń nie rachował,
Bom miał rozkoszą serce nieprzytomne;
I kiedym usta różane całował,
Tom nic nie pragnął i nic nie żałował -
I dziś drżę jeszcze, gdy tę chwilę wspomnę...
II
Później, ach, wiele kwiatów egzotycznych
Widziałem, pełnych piękności i woni.
Dużo heroin znałem poetycznych,
Niosących uśmiech, łzy i serca w dłoni...
A przecież żaden z tych kwiatów rozlicznych
Wspomnieniem szczęścia mnie teraz nie goni,
I z tych postaci wzniosłych, eterycznych,
Od melancholii żadna mnie nie broni!
Bom się nie spotkał już z tym upojeniem,
Co jedno drogę do szczęścia otwiera,
Bez względu, czy jest prawdą, czy złudzeniem.
Bez niego serce powoli zamiera
I z ideałów blade maski zdziera,
I żegna zwiędłe stokrotki westchnieniem...
poem by Adam Asnyk from Kwiaty
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Legenda pierwszej miłości
Ja ją kochałem; tak mi się zdaje,
Bo cudną była w szesnastej wiośnie,
Umiała patrzeć na mnie miłośnie
I rwać mi serce w nadziemskie kraje —
A więc w jej oczach pełny tęsknoty
Tonąłem wzrokiem i tak na jawie
Śniłem o różach, które ciekawie
Ponad jej włosów wybiegły sploty,
Tak że je zrywać ustami chciałem,
I byłbym przysiągł, że ją kochałem...!
Ja ją kochałem, ach! jestem pewny!
Bom często błądził w noc księżycową,
Przypominając mojej królewny
Każde spojrzenie i każde słowo;
A w gwiazdy patrząc wspólnie przytomnie,
Widziałem usta zwrócone do mnie,
Że aż mnie brała wielka pokusa,
W wonne powietrze rzucić całusa,
Lecz się obrazić skromnej lękałem,
I dość mi było, że ją kochałem...
Miłość to była, lecz taka cicha,
Że sam przed sobą bałem się zdradzić
I tylko kwiatów szedłem się radzić:
Czemu dziś smutna? i czemu wzdycha?
Ale o serca jej tajemnicę
Nie chciałem nawet lilii zapytać;
A gdy w ogrodu weszła ulicę,
Stałem, nie śmiejąc wzrokiem ją witać,
I tylko do nóg upaść jej chciałem,
Kiedy w jej oczach łezki dojrzałem...
Bo przypuszczałem, że smutek rzewny,
Rozlany na jej anielskiej twarzy,
Wypłynął z serca i siadł na straży;
Tak przeczuwałem, nie będąc pewny.
I sam już nie wiem, jak się to stało,
Że zapytałem drżący, nieśmiało,
Co jest jej smutku dziwną przyczyną,
I czemu łezki po twarzy płyną.
Na to odrzekła smutnymi słowy:
Że nie ma świeżej sukni balowej...
Chociaż wyrazy te obojętne
Upadły szronem, co serce ziębi,
Ale jej oczy mówiły smętne,
Że się myśl inna kryje gdzieś głębiej.
Więc pomyślałem, żem był za śmiały,
I chcąc złagodzić moją zuchwałość,
Balowej sukni chwaliłem białość,
W którą się stroi krzak róży białej;
Chwaliłem ciernie, które jej bronią
Przed zbyt ciekawych natrętną dłonią.
Jednak już potem częściej myśl płocha
Trącała skrzydłem w błękit mych marzeń,
I z różnych rozmów, sprzeczek i zdarzeń
Stawiałem wnioski: kocha? nie kocha?
I z tym pytaniem jak Hamlet nowy
Chodziłem długo w ranek majowy;
A kwiaty wonią, drzewa szelestem
Odpowiadały: Kocham i jestem!
Nim powtórzyłem sobie pytanie —
Wybiegła wołać mnie na śniadanie.
Różowa ze snu; w słońcu przejrzysta,
Stała przede mną jasna i czysta.
Zamiast brylantów na złote włosy
Jaśminy kładły kropelki rosy,
I tak oblana światła potokiem
Jeszcze mnie swoim paliła wzrokiem;
A ja zmieszany mówiłem do niej
O drzew szeleście i kwiatów woni.
Lecz ją znudziła moja rozprawa,
Bo rzekła: "Chodź pan, wystygnie kawa."
Oj! Oj! figlarko — myślałem z cicha,
Nie chcesz mnie słuchać na głos i w oczy,
Za to twój uśmiech mówi uroczy
I pierś, co mocniej teraz oddycha.
Nie chcesz mnie słuchać, bo w serca drżeniu
Czujesz, że staniesz cała w płomieniu,
Gdy ci wypowiem z schyloną twarzą
Słowa, co w ustach moich się ważą —
Wtem ona widząc, żem zadumany
Rzecze: "Pan jesteś dziś niewyspany."
I tak mię nieraz mała psotnica
Zbija z toru krótkimi słowy;
Jam się w anielskie wpatrywał lica
I w usta pełne niemej wymowy,
I myśl czytałem, co z oczu strzela,
A serca mego tamując bicie,
Czułem, że nic nas już nie przedziela,
Że toniem razem w marzeń błękicie.
Lecz gdy się tylko spojrzałem tkliwiej,
Pytała: "Czemu pan się tak krzywi?"
Raz, ach! powziąłem myśl dosyć śmiałą:
Ukraść jej z albumu karteczkę białą
I na niej wszystko wypisać szczerze,
Co mnie ochota powiedzieć bierze.
A więc ubrałem w urocze farby
Całą jej postać czystą, powiewną,
I wysypałem końcówek skarby,
By miłość moją uczynić śpiewną;
Słowem jak młody poeta liryk
Wpisałem wierszem jej panegiryk.
Gdy to odkryła, chciałem uciekać,
Ale przemogła trwogę ciekawość,
I już wolałem przy niej zaczekać,
Śledząc na twarzy wrażeń jaskrawość;
Ona czytała uważnie, z wolna,
Głębokich wzruszeń ukryć niezdolna.
A gdy zdumienie minęło pierwsze,
Rzekła: "Pan także pisuje wiersze?
Szkoda, że kartkę odjąć wypadnie,
Bo pan tak pisze krzywo, nieładnie!"
Zrazu to nieco mnie zabolało,
Ze mnie tak zbyła lekko, złośliwie,
Ale myślałem: Ja się nie dziwię,
Że moje wiersze ceni tak mało;
Ona! to jeden poemat cały,
A moje wiersze pełne wyrazów
Pustych i ciemnych, mglistych obrazów,
Które w jej oczów blasku stopniały...
Nie umiem oddać tego, co roję;
Ona piękniejsza niż wiersze moje!
I coraz bardziej, i coraz więcej,
O jej prostocie myśląc dziecięcej,
Pytałem siebie, czy jestem godny
Takiej miłości czystej, łagodnej.
Lecz czułem tylko, że byłbym dla niej
Gotów me życie poświęcić w dani
I byłbym rzucił wszystko — gdy trzeba,
I poszedł za nią prosto do nieba,
I byłbym poszedł za nią do piekła...
Gdyby nie... była z drugim uciekła...
poem by Adam Asnyk
Submitted by anonym
| Vote! | Copy!
Sonet 5
Nie myśl o szczęściu! Nie myśl o miłości!
Dla nas ten owoc nigdy nie dojrzewa,
My rwiemy inny z przeklętego drzewa,
Co daje wiedzę bytu i nicości.
My znać nie możem uniesień młodości,
Bo już w kolebce truciznę nam wlewa
Widmo haniebnej i krwawej przyszłości
I do snu pieśni straszliwe nam śpiewa.
Więc młodość nasza mija bezpowrotnie
Jak błyskawica wśród bezpłodnej burzy,
Serce się nasze wypali i znuży,
I nic nie zdoła podnieść go istotnie -
A gdy nie możem żyć i cierpieć dłużej...
To na wygnaniu giniemy samotnie.
poem by Adam Asnyk from Sen grobów
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Sonet
Sie trennten sich endlich und sah'n nicht.
Nur noch zuweilen im Traum;
Sie waren langst gestorben
Und wussten es selber kaum.
Kiedym cię żegnał, usta me milczały,
I nie wiedziałem, jakie słowo rzucić,
Więc wszystkie słowa przy mnie pozostały,
A serce zbiegło i nie chce powrócić.
Tyś powitała znów swój domek Biały,
Gdzie ci słowiki będą z wiosną nucić,
A mnie przedziela świat nieszczęścia cały,
Dom mój daleko i nie mogę wrócić.
Tak mi boleśnie, żem odszedł bez echa,
A jednak lepiej, że żadnym wspomnieniem
Twych jasnych marzeń spokoju nie skłócę,
Bo tobie jutrznia życia się uśmiecha,
A ja z gasnącym żegnam się promieniem
I w ciemność idę, i już nie powrócę.
poem by Adam Asnyk from Publiczność i poeci (1876)
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Rada
Utraciłeś, mówisz, spokój
I moralną równowagę
Dla dziewczęcia pięknych oczu.
Biedny chłopcze, miej odwagę!
Sam najlepiej zawyrokuj,
Czy to warto żyć spokojnie?
W mglistych, czystych snów przezroczu
Kąpać duszę bogobojnie?
Nigdy czoła nie zachmurzyć,
I nie doznać serca bicia,
Żyć bez szaleństw, pragnień, wzruszeń,
Pozorami mdłego życia?...
Lepiej, że się zacznie burzyć
Niepokojem pierś twa młoda.
Tęcza tęsknot, żądz, pokuszeń
Nowych blasków tobie doda!
Na twe troski znajdziem radę,
Tylko śmiało patrz jej w oczy,
Niech ten płomień, co z nich bucha,
Falą ognia cię otoczy.
A gdy w wzroku dojrzysz zdradę,
Gdy tęsknota wzrośnie w łonie,
Chcąc odzyskać spokój ducha,
Weź i ściśnij drobne dłonie!
Jeśli za to się obruszy,
I gdy twarz jej dotąd biała
Opromieni się różowo,
I gdy pierś jej będzie drżała —
Wtedy ratuj spokój duszy!
Uratujesz, jak Bóg w niebie,
Gdy wymówisz słodkie słowo:
— O najdroższa! Kocham ciebie!...
Jednak, jednak być to może,
Że ucieknie zapłoniona...
Na ucieczkę ty nie zważaj,
Bo powróci jeszcze ona.
Że powróci — głowę łożę.
Więc ty tylko bądź wytrwały,
Pierwszą próbą się nie zrażaj,
Bądź namiętny, tkliwy, śmiały.
I choć będziesz cierpiał, marzył,
Choć się ogniem pierś zapali,
Spokojności, ach! nie żałuj,
Lecz się jeszcze posuń dalej.
Gdy się będziesz przed nią skarżył
A ta śmiać się będzie pusta,
Weź za rączkę i pocałuj,
Lecz pocałuj w same usta!...
poem by Adam Asnyk
Submitted by anonym
| Vote! | Copy!
Anakreontyk
Nie szczędź mi rajskich rozkoszy,
Różanych ustek nie żałuj!
Zanim się dzika myśl spłoszy,
Niebieska! ty swoim wzrokiem
Zalej mnie blasków potokiem,
Bez końca pieść mnie i całuj!
Odpędzę widziadła wstrętne,
Ze śmiercią hardo się zmierzę,
Gdy w pocałunki namiętne
Roztopię duchową dzielność:
W rozkoszy tych nieśmiertelność —
W tę jednę, ach! tylko — wierzę!
Przed twym ożywczym płomieniem
Dusza ma kielich otwiera,
Rozkwita z dziewiczem drżeniem
W świateł i woni obłoku,
W twych ustach i w twoim wzroku
Znajdując wieczność — umiera.
Eros zawstydzi się blady
Przed moich pragnień pożarem;
Wśród sennej życia biesiady,
Pijąc nadziemskie słodycze —
Wszystkie łzy twoje przeliczę,
Dobyte szczęścia nadmiarem.
A gdy się strawi doszczętnie
To życie nic już niewarte, -
W ostatniej chwili, namiętnie,
Na twojem oparty łonie,
W nowe się blaski przesłonię,
Patrząc w twe oczy otwarte.
poem by Adam Asnyk
Submitted by anonym
| Vote! | Copy!
Niezabudki kwiecie
Niezabudki wdzięczne kwiecie
Ona dała mi,
Gdym anielkie żegnał dziecię,
Ciche tłumiąc łzy.
I mówiła, kryjąc twarz:
- "Luby! wrócisz przecie?
Ja cię czekam, wtedy dasz
Niezabudki kwiecie.
Wszak mówiłeś, że me oczy
Jasne, jak ten kwiat,
Gdy się po nich łezka toczy
W dziwny marzeń świat.
Mego życia rajski sen,
Wziąłeś sen uroczy,
Bierz więc łzawy kwiatek ten,
Pomnij na me oczy.
Kiedy smutek cię przemoże,
Gdy cię złamie ból,
Porzuć góry, porzuć morze,
Wracaj do tych pól.
Jak ja teraz moją skroń
Na twych piersiach złożę,
Mej miłości czysta toń
Głębsza, niźli morze.
Gdybyś długo błądził w świecie,
I po przejściu burz
Znalazł dziś ci miłe dziecię,
W cichym grobie już -
Idź, o luby, na mój grób
W noc miesięczną w lecie,
Rzuć, spełniając dawny ślub,
Niezabudki kwiecie."
Odjecjałem. Dni mijały.
Nadszedł smutku dzień;
Wszystkie moje ideały
Pierzchły, jako cień;
Jeden tylko wierny mi
Został kwiatek mały,
A z nim pamięć lepszych dni,
Senne ideały.
Życie lało gorzkie męty
W kielich duszy mej,
A ja szedłem uśmiechnięty,
Bo wierzyłem jej!
Dwoje oczu, gwiazdek dwie,
Jak talizman święty
Prowadziło w przyszłość mnie,
Szedłem uśmiechnięty.
I ostatnie blaski złote
Snuła życia łódź...
Gdym w niebieską wstąpił grotę,
Echo rzekło: wróć!
Więc rzuciłem wzrokiem w dal,
Opuściłem grotę,
I wędzując pośród fal,
Snułem blaski złote.
Raz, ach! śniłem sen proroczy,
Że już widzę tuż:
Ma zamknięte martwe oczy,
Wieniec z białych róż,
Drżące rączki trzyma w krzyż,
Kwiaty wśród warkoczy,
Więc spytałem: "Czemu drżysz,
I zamykasz oczy?"
Nic nie rzeła, lecz z westchnieniem
Stopniała we mgle...
Jam się zbudził z przerażeniem
I wróżyłem źle:
Ach, myślałem, ona to
Przyszła marnym cieniem,
Osłonięta grobu mgłą,
Żegnać mnie westchnieniem.
Nigdy jej nie ujrzę zatem!...
I ostatnia nić,
Co wiązała mnie z tym światem
Pękła... mamże żyć?...
Pójdę tylko na jej grób
W nić miesięczną latem,
I wypełnię dawny ślub,
Co mnie wiąże z światem.
Popędziłem jak szalony,
Serce łamał ból...
Gdym się zbliżął w znane strony,
Do rodzinnych pól,
Nad strumieniem, gdzie mi kwiat
Dała łzą zroszony,
Powitałem wspomnień świat,
Biegnąc jak szalony.
Aż wtem nagle widzę dwoje
Nad zwierciadłem wód,
Jak zrywają kwiaty moje,
Kwiaty drogie wprzód;
Dziewczę skryło swoją twarz
W jego płaszcza zwoje,
I widziałem, Boże skarz!
Ich w uścisku dwoje!
Jak statua Laokona
Stoję słupem wciąż,
A myśl dziwna, że to ona,
Kąsa mnie jak wąż...
Aż nareszcie, Boże skasz!
Odchylił ramiona.
Odwróciła swoją twarz...
Ach!... to była ona!
Wkrótce potem, ha, co chcecie!
Kiedy za mąż szła,
Prowadziłem rajskie dziecię
Do kościoła... Ha!
Tylko na pamięci znak,
W noc miesięczną w lecie,
Na weselu wpiąłem w frak
Niezabudki kwiecie...
Tak się skończył sen milutki
I ostatnia nić...
Zwiędły kwiatek niezabudki
Przestał w sercu żyć.
Powróciłem, w ciemne mgły
Unosząc swe smutki,
I nie wierzę dziś już w sny,
Ani w niezabudki!
poem by Adam Asnyk from Kwiaty
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Gałązka jaśminu
Tam, pod niebem południa palącem,
Szło ich dwoje po mirtów alei,
Słów namiętnych rzucając tysiącem;
Lecz nie było tam słowa nadziei.
Pożegnanie ostatnie na wieki...
To trwa długo... I wstał księżyc blady,
A westchnienia powtarzał daleki
Szum płaczącej kaskady.
Obcy młodzian opuszczał dziewczynę,
Co jak powój w jego serce wrosła,
I porzucał słoneczną krainę,
Lecąc na śmierć, gdzie rozpacz go niosła.
Więc targając serdeczne ogniwa,
Czuł, że serce z swej piersi wydziera
I że młodość ta jasna, szczęśliwa,
W jej uścisku umiera.
Biedne dziewczę zrozumieć nie zdoła,
Że jest wyższa nad miłość potęga,
Że głos smutny, głos grobów anioła,
W jej objęciach go jeszcze dosięga -
Więc się skarży jak dziecię pieszczone:
- "O niedobry, jak mnie możesz smucić!
Twoje słowa mnie ranią szalone,
Nie mów, że chcesz mnie rzucić!
Cóż mieć możesz na ziemi droższego
Nad mą miłość?... Gdy ta cię nie wstrzyma
Idź..." Tu głosu zabrakło drżącego,
I spojrzała smutnymi oczyma:
- "Patrz, me serce omdlewa mi w łonie,
Łez mi braknie i w oczach mi ciemno...
Masz tam ginąć gdzie w dalekiej stronie,
To umrzyj razem ze mną!
Tak, o dobrze! Nie będę po tobie
Więcej płakać ni gorzko się smucić,
Ale razem w jednym spocznie m grobie,
I nie będziesz już mnie mógł porzucić;
Wieczność całą prześnimy tak błogo,
I przebaczy nam Bóg miłosierny!...
Ja prócz ciebie nie mam tu nikogo,
A ty idziesz, niewierny!?
Nie chcesz umrzeć i nie chcesz żyć razem?.
Idź szczęśliwy! Twa kochanka biedna
Przed cudownej Madonny obrazem
Szczęście tobie u Boga wyjedna.
Teraz jeszcze mej prośbie serdecznej
Uczyń zadość, bo cierpię ogromnie,
Gdy pomyślę, że w rozłące wiecznej
Możesz zapomnieć o mnie.
Tyś tak lubił wonny kwiat jaśminu,
Ja go odtąd na mym sercu noszę..."
I odpięła chusteczkę z muślinu,
Mówiąc dalej: "Weź gałązkę, proszę,
A ta druga na sercu zostanie;
Mówić będzie o tobie, jedyny!
Gdy nie przyjdziesz na moje wołanie -
Łzą się zroszą jaśminy..."
I oparta na jego ramieniu,
Wpółzemdlona, kwiaty do ust ciśnie;
I tak stoją oboje w płomieniu,
I ust dwoje na kwiatach zawiśnie -
Aż nareszcie wydarł się z objęcia
I rzekł do niej: - "O żegnaj mi droga!
Gdy mię twoje nie zbawią zaklęcia -
Spotkamy się u Boga!
Ja nie mogę pozostać przy tobie,
Choć twój jestem na wieki, dziewczyno!
Bo mnie duchy wzywają w żałobie,
Bym szedł z tymi, co mamie dziś giną.
Słyszę okrzyk z krwawego zagonu,
Słyszę matkę wołającą: Synu!
Lecz zachowam, zachowam do zgonu
Tę gałązkę jaśminu..."
poem by Adam Asnyk from Kwiaty
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Życzenie
Minęła wiosna, minęło lato,
I smutna jesień już mija -
Każdy dzień nową żegna mnie stratą
I resztę łez mych wypija.
Skończy się jesień, nadejdzie zima,
Pajęcza zerwie się przędza -
Serce chwil jasnych w locie nie wstrzyma...
Zostanie rozpacz i nędza.
I zima minie, i świat na nowo
Przybierze postać wiośnianą;
Lecz mnie nie zbudzi miłości słowo -
Umarli z grobu nie wstaną!
Na godach życia duchem i ciałem
Inni już będą przytomni...
Lecz niech ta, którą tyle kochałem,
Czasami jeszcze mnie wspomni!
poem by Adam Asnyk from Publiczność i poeci (1876)
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Ach, jak mi smutno!
Ach, jak mi smutno! Mój anioł mnie rzucił,
W daleki odbiegł świat,
I próżno wzywam, ażeby mi zwrócił
Zabrany marzeń kwiat.
Ach, jak mi smutno! Cień mnie już otacza
Posępny grobu cień;
Serce się jeszcze zrywa i rozpacza,
Szukając jasnych tchnień.
Ale na próżno uciszyć się lęka
I próżno przeszłość oskarża rozrzutną...
Cięży już nad nim niewidzialna ręka -
Ach, jak mi smutno!
poem by Adam Asnyk from Publiczność i poeci (1876)
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Błąka się wicher w polu
Błąka się wicher w polu,
Nie wie, w którą wiać stronę;
Błąka się w dzikim bolu
Moje serce zmęczone.
Śnieg leży w gęstym borze,
I pokrywa krwi ślady:
Tam moje ślubne łoże,
Tam kochanek mój blady!
Tak długo na mnie czeka!
Próżno pytam o drogę:
Droga ciemna, daleka,
Dotąd trafić nie mogę!
Noc czarna świat otacza,
Głucho, straszno i ciemno!
Ktoś płącze, ktoś rozpacza,
Przy mnie, czy też nade mną.
Mówiono, że to biedna,
Obłąkana dziewczyna,
Po polu sama jedna
Żale swoje poczyna.
Lecz nie wiem, kto to taki?
Bo tak ciemno, jak w grobie;
Gdy ujrzę krwawe znaki,
To przypomnę ją sobie!
Nie będę cię rwałą,
Konwalijko biała,
Bobyś ty na moją
Płochość narzekała.
Myślałabyś sobie:
Że to na złość robię;
Rośnij więc szczęśliwie,
Gajom ku ozdobie.
Nie mam ja dziś komu
Kwiaty nieść do domu,
Nikt mi ich nie wyjmie
Z włosów po kryjomu.
Nie mam już sąsiada,
Co kwiaty wykrada,
Zdradziecki to chłopiec,
Ale słodka zdrada!
Pokąd nie przyjedzie,
Nic mi się nie wiedzie,
Bo wciąż o tym myślę
O młodym sąsiedzie.
I wszystko mnie nudzi,
Uciekam od ludzi,
Nawet zrywać kwiaty
Chętka się nie budzi.
Możesz więc w spokoju
Rosnąć tu przy zdroju,
Dziś mi nic nie przyjdzie
Z kwiecistego stroju.
Lecz gdy wróci luby
Zawrzeć ze mną śluby,
Wtedy, konwalijko,
Już nie ujdziesz zguby.
poem by Adam Asnyk
Submitted by anonym
| Vote! | Copy!
Aszera
Ponad ziemskim lecąc globem,
W brylantowych skrzę się rosach,
Wonne róże na mych włosach,
Z moich ramion spływa bluszcz;
Nad otwartym stanę grobem.
Pocałunki śląc namiętne,
I uwiodę cienie smętne
W lazurowych kraje puszcz.
Niegdyś, dawniej, świat młodzieńczy
Rozmarzyłam w sen lubieżny,
Do mej piersi tuląc śnieżnej,
W namiętności strojąc kwiat;
Dziś mię próżno róża wieńczy,
Zapoznane bóstwo błędne
Bez uścisków schnę i więdnę,
Opłakując dawny świat.
I choć tyle ognia w łonie,
W ustach pragnień niosę tyle,
Nie zlatują się motyle,
Aby wieczną rozkosz pić,
I kochanków próżno gonię,
Paląc lilie swym oddechem;
Nad przeszłości dźwięcznym echem
Zadumana muszę śnić.
Kwiaty więdną, blaski gasną,
Porankowych braknie rojeń
I miłosnych już upojeń
Nie pożąda zimny tłum,
I zmysłową żądzę jasną,
Zapaloną w ust purpurze,
W melancholii topi chmurze
Lub przelewa w westchnień szum.
A za łzawą biegnąc perłą,
Ogniem życia już nie tryska;
Smutnie dymią ciał ogniska,
A nie dają ciepła już.
Brylantowe złożę berło
Lub na gwiazdy pójdę inne,
Bo tu lilie wód niewinne
Natrząsają się z mych róż.
Albo rzucę wzrok błyszczący
Między ciche zmarłych cienie,
Rozbujanej piersi drżenie
Może ruszy śpiący proch;
Może oddech mój gorący
Kości stopi i skrysztali,
Z zapomnienia wyjdą fali
I kochanków odda loch.
Do mnie, do mnie, tu do łona,
Znów zakwitać, znowu płonąć
I w uściskach ciągłych tonąć -
Spłyńcie roje bladych mar,
Ja otwieram swe ramiona,
Pocałunkiem zmyję pleśnie,
Tam sen w grobie, tu raj we śnie
I miłości wieczny czar.
Czyż mam próżno sypać skarby
Gwiazd, korali, pereł, wieńców,
Rzęs jedwabnych i rumieńców,
Alabastrów miękkich ciał
I w urocze przybrać farby
Pożądania rajskie drzewo,
By spłynęło łez ulewą,
A owoce wicher zwiał?
Młodość, piękność, wdzięk i siłę,
Skwarem nieba, tchnieniem wiosny
Skojarzoną w splot miłosny,
Nieprzebyty okrył cień;
Adonisa dziś mogiłę
Wśród Byblosu wonnych zwalisk
Nie otacza rój odalisk
Gorączkowych pełny drżeń.
Cześć rozkoszy bez uniesień
Serc nie pali i nie wskrzesza,
Słońc na chmurach nie zawiesza,
Nie przymnaża twórczych sił;
Namiętności smutna jesień
Życiodajne traci ognie,
Do harmonii ciał nie dognie
Obumarłych typy brył.
W opóźnionych pulsach świata
Erotyczna boska władza
Skrzepłych istnień nie odmładza,
Ledwie ciągnie dalszy byt,
Mych gołąbków tęcz skrzydlata,
Zawieszona u podwiązki,
Bez mirtowej wróżb gałązki,
Najjaśniejszy czeka świt.
Muszę rzucić błysk zmysłowy
I dzisiejszą łez opiłość
W wulkaniczną zmienić miłość,
Co poruszy nowy prąd. -
Gdy rycerski proch grobowy
Mym uściskiem rozpłomienię,
Wyjdzie silne pokolenie
Chananejski zyskać ląd!
poem by Adam Asnyk
Submitted by anonym
| Vote! | Copy!
W zatoce Baja
Cicho płyńmy jak duchy,
Białe żagle nawiążmy;
Toń tak głucha, milcząca,
Fala o brzeg nie trąca,
Więc utajmy namiętne wybuchy
I wzrok łzawy w ciemności pogrążmy.
Dzień już zapadł w otchłanie,
I w posępnej pomroce
Jako cienie przelotne
Pijmy rosy wilgotne,
Po srebrzystej ślizgając się pianie,
W tej przeszłością szumiącej zatoce.
Tu przed nami się czerni
Stary cmentarz dziejowy,
Gdzie ruiny dokoła
Śpią pod skrzydłem anioła;
Tu przystaniem, grobowców odźwierni,
I pochylim ciężące już głowy.
Może echa, co drzemią
W długim kolumn krużganku,
I marzenia, co legły,
Nim swej mety dobiegły,
Naszym przyjściem zbudzone pod ziemią,
Dopowiedzą historii poranku.
Pośród wonnych jałowców
Dumające widziadła
Szepczą między zwaliska
Zapomniane nazwiska...
Pewnie przyjmą gościnnie wędrowców,
Nad którymi już przeszłość zapadła.
W Serapisa kościele
Złóżmy lary rodzinne,
Może z nawy strzaskanej
Wyjdą słońca kapłany
Pytać się nas, co robim w popiele
I czy słońce nie świeci nam inne.
A Kumejska Sybilla,
Skryta w głębi pieczary,
Nad trójnogiem schylona,
Krzyknie przez sen zdziwiona:
Czy się zjawił znów jaki Attylla?
Czy to tylko mordują Cezary?...
Przed prostylem Diana
Trzyma księżyc nad głową;
Gdy nas ujrzy, pomyśli,
Że Niobidy tu przyszli,
I po łuk swój pobiegnie, zmieszana
Tą kamiennej boleści wymową.
A pierzchając przez łomy
W liść rzeźbione akantów,
Będzie mniemać, że z dala
Stoi córka Tantala
I w nią wlepia swój wzrok nieruchomy,
Przesłonięty potokiem brylantów.
Wróć się, blada Hekate!
Bo ruina się skarży;
Fryz, odarty z ozdoby,
Patrzy pełen żałoby -
Nie przyszliśmy po krwi swej zapłatę
Ani chcemy zakłócać cmentarzy.
Zejdź więc, gwiazdo Erebu,
Tulić dalej straszydła;
Już piekielnych psów wycie
Głosi nasze przybycie;
My z własnego wracamy pogrzebu
I pod twoje chronimy się skrzydła.
Rzuć ostatnie promienie
Nam na drogę podziemną;
Może za tym wybrzeżem
Acheronu dostrzeżem
Naszych braci błądzące już cienie
I żalące się niebu, że ciemno!
poem by Adam Asnyk from Sen grobów
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Na zgon poezji
Nie! nie umarła, jak to próżno głoszą,
Ta jasnych krain pani i królowa,
Co serca ludzkie napawa rozkoszą;
Żaden ją grabarz pod ziemię nie schowa,
Nie stłumi natchnień, które pierś jej wznoszą,
Nie skazi wdzięku cudownego słowa,
Bo nim ją w piasku mogilnym pogrzebie,
Już z nową jutrznią zabłyśnie na niebie.
Ci, którzy mówią ciągle o jej zgonie,
Czyliż nie wiedzą, że ma żywot wieczny
W piersiach ludzkości i w natury łonie?
Że się odnawia w jasności słonecznej,
W ogniu młodości, co wieczyście płonie
I czarodziejsko w jeden węzeł splata
Marzenia ludzi z pięknościami świata?
Czyliż nie wiedzą, że ona jest wszędzie
Rozlaną w całej błękitów przestrzeni,
Że ciemnych jaskiń przenika krawędzie
I świeżym liściem w gruzach się zieleni,
A choć zużyte porzuci narzędzie,
Choć dawne swoje koryto odmieni,
To w nowych myślach, uczuciach lub czynie
Naprzód z wezbranym prądem życia płynie?
Na cóż więc trwoga o jej przyszłe losy?
Czyliż zabraknie wiosennych błękitów?
Czyliż zabraknie łez ożywczej rosy,
Snów bohaterskich, miłosnych zachwytów?
Czyliż ucichną tajemnicze głosy
Stłumionych pragnień i rozpaczy - zgrzytów
I czyliż wszystko w nicość się rozwieje,
Co żywi całych pokoleń nadzieje?
Nie! nic nie zginie z uczuć przędzy złotej,
Choć wzór powolnej ulegnie przemianie -
Zawsze tak samo młodych skrzydeł loty
Wzbijać się będą nad ciemne otchłanie;
Zawsze te same słowicze tęsknoty
I żądza szczęścia ta sama zostanie
I sercom ludzkim śpiewną da wymowę;
Dźwięki tak znane, a tak wiecznie nowe.
Niewczesne wasze żale, o wróżkowie,
Co nieśmiertelnej śmierć wróżycie pewną;
Ona się w martwym nie zamyka słowie,
Nie jest zaklętą w marmur ani w drewno,
Lecz ma sklepienia niebios za wezgłowie,
A na usługi sfer harmonię śpiewną,
I rządzi z góry sercem niewolnika -
Jak chce, zstępuje - i kiedy chce, znika.
Ona żyć będzie, choć jej oddźwięk zgłuchnie
W lutniach śpiewaków i sercach słuchaczy,
Ona w grobowym przechowa się próchnie,
Przetrwa mrok zwątpień i burzę rozpaczy
I świeżym ogniem w przyszłości wybuchnie,
I znowu świat ją schodzącą zobaczy,
Biorącą berło, by rządzić wszechwładnie,
I znów z miłością do nóg jej upadnie.
Ta trumna, którą do grobu składacie,
Zawiera tylko kształt jej już przeżyty,
Uwiędłe kwiaty na jej ślubnej szacie,
Woń znikającą, lutni dźwięk rozbity,
Wolno wam płakać po kochanki stracie,
Co w was młodzieńcze budziła zachwyty,
Ale nie wolno orzekać - że ona
Dla serca ludzi na zawsze stracona.
Wy się nie troszczcie o nią - o wróżbici!
Bo ona w piasku mogilnym nie leży,
Lecz dawnych marzeń potargane nici
Przerabia w ciszy na strój inny, świeży,
W którym znów serca stęsknione zachwyci
Nowych kochanków i nowych rycerzy.
Nie płaczcie nad nią, bo ona w obłoku
Na chwilę tylko uszła ludzi wzroku.
poem by Adam Asnyk from W Tatrach
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!
Róża
Ach ta róża! ach ta róża!
Co się w twoje okno wdziera,
Na pokusy mnie wystawia,
Sen i spokój mi odbiera...
Wciąż z zazdrością myślę o niej,
Choć jej nie śmiem dotknąć ręką,
Bo mnie gniewa, że bezkarnie
Patrzy nocą w twe okienko.
Rad bym nieraz rzucić wzrokiem,
Błądząc w wieczór po ogrodzie,
Rad bym dojrzeć... ale zawsze
Stoi róża na przeszkodzie!
Ona winna! ona winna!
Że ciekawość moję draźni,
Bo gdzie sięgać wzrok nie może -
Sięga siła wyobraźni.
Odtwarzając piękność twoję,
Coraz bardziej tracę głowę,
Zamiast pączków - zawsze widzę
Twe usteczka karminowe.
A gdy jeszcze wonne kwiaty
Poosrebrza blask księżyca,
Wtedy, wtedy w każdej róży
Widzę tylko twoje lica.
A myśl coraz dalej biegnie -
I wypełnia postać cudną,
I odsłania wszystkie wdzięki...
Bo fantazję wstrzymać trudno.
Widzę ciebie na wpół senną,
Snem rozkoszy rozmarzoną,
Widzę włosów splot jedwabny,
Śnieżną falą drżące łono
I te usta, co miłośnie
Wpółotwarte - chcą czarować;
I rozważam: co za rozkosz
Takie usta pocałować!
Krew się ogniem w żyłach pali,
Chcę ten obraz pieścić wiecznie...
Lecz przy róży - pod okienkiem
Stać młodemu niebezpiecznie.
Gdybym tylko mógł być pewny,
Że cię, piękna, nie oburzę,
Byłbym, byłbym już od dawna
Pod twym oknem zdeptał różę.
poem by Adam Asnyk from Kwiaty
Submitted by Veronica Şerbănoiu
| Vote! | Copy!